Przedstawiam Wam konkurs przygotowany przez zieloo:
HU! HU! HA! czyli ZIMA w LITERATURZE
Hu! Hu! Ha! Nasza zima zła!
Szczypie w nosy, szczypie w uszy
Mroźnym śniegiem w oczy prószy,
Wichrem w polu gna!
Nasza zima zła!
(„Zła zima”, Maria Konopnicka)
Trzaskający mróz, zaspy po kolana. Oblodzony, zdradziecki chodnik. Albo pokryty grząską mieszaniną na poły roztopionego śniegu i piasku. Tradycyjnie, jak co roku, szalenie zaskoczeni drogowcy. Sparaliżowana komunikacja miejska, pociągi. Gryzący szalik i przemakające buty. Czerwony nos i skostniałe dłonie.
A z drugiej strony: szron na szybach tworzący fantazyjne wzory, śnieg skrzący się w słońcu, drzewa pokryte białą, puchową czapą. Bitwa na śnieżki, kulig, szaleństwo na stoku albo lodowisku. Magiczna atmosfera świąt, ciepły koc i herbatka z prądem (ewentualnie z malinowym sokiem babci).
Bez względu na to, czy się ją lubi, czy nie, nie można odmówić zimie wyjątkowego, niepowtarzalnego uroku, który starałam się przemycić w moim pierwszym biblionetkowym konkursie.
W śnieżnych zaspach ukryłam 25 fragmentów. Za każdy rozmrożony tytuł i autora można uzyskać po 1 punkcie. W przypadku wierszy poproszę również o tytuł zbioru. Ponadto przygotowałam 10 pytań dodatkowych – po 1 punkcie za odpowiedź; w sumie do zdobycia jest 60 punktów. We fragmenty konkursowe można grzmocić śnieżkami do woli, przysługują natomiast tylko trzy strzały w każde pytanie dodatkowe. Informacji o ocenionych dzieciach i znajomości z rodzicami udzielam na specjalne życzenie. Większość imion bohaterów i nazw miejscowości zastąpiłam inicjałami, przy łatwiejszych fragmentach użyłam iksów i igreków.
Odpowiedzi proszę przysyłać na adres:
[...] do dnia
27 grudnia (poniedziałek), do północy, z dopiskiem: Konkurs, nick biblionetkowy, numer kolejnej wiadomości.
Tytuł Królowej Śniegu lub Dziadka Mroza otrzyma osoba, która jako pierwsza ustrzeli komplet punktów.
Zapraszam do zabawy :)
1.
Oto Królowa Mrozu idzie przez ulicę,
otoczona przez dziką śnieżycę.
Usta ma blade, zaciśnięte twardo
i kapelusz z zaśnieżoną kokardą –
2.
Kiedyś, już pod koniec życia ojca, byliśmy w lesie we dwóch przez parę dni, na styczniowym polowaniu na dziki. Było w sam raz mrozu i śniegu, w ciągu dnia szliśmy otropić lub odpoczywaliśmy, a w nocy polowaliśmy przy księżycu. Wkładaliśmy białe stroje i ruszaliśmy w las i na pola, każdy w swoją stronę. Niekiedy chodziliśmy razem.
Była już druga w nocy, gdy spotkaliśmy się przy domku i pomimo zmęczenia postanowiliśmy jeszcze kawałek podejść przez zaśnieżony las do małej enklawy pól. Śnieg był miękki, cichy, puszysty. Pomału wychodzimy z lasu i… jest dzik! Duży, samotny dzik buchtuje na polu. Musimy jeszcze podejść – jest za daleko na strzał. Pomalutku, przystając, gdy dzik się przemieszcza i ma głowę w górze, przesuwamy się w stronę zaśnieżonego kartofliska.
Kto ustrzelił dzika?
3.
Pogoda zmieniła się istotnie. Nad ranem gęsta, wilgotna mgła pokryła całą okolicę; kiedy dniało, zawiał wiatr, wziął ostry mróz; ale cóż to za widok ukazał się, gdzie słońce wzeszło. Wszystkie drzewa i krzaki stały w szronie; wyglądało to jak las z białego korala, wszystkie gałęzie były jakby obsypane lśniącym białym kwieciem. Widać było nieskończenie wiele gałęzi i gałązek, w lecie niewidocznych pod liśćmi; była to błyszcząca, biała koronka; zdawało się, że z gałęzi promienieje oślepiający blask.
Płacząca brzoza chwiała się na wietrze, pełna była życia jak drzewa w lecie. Było to niezrównanie piękne. A kiedy zaświeciło słońce, wszystko zabłysło jak pokryte diamentowym pyłem, a na śnieżnej powłoce ziemi błyskały wielkie diamenty; można sobie było też wyobrazić, że płoną tam niezliczone maleńkie światełka, jeszcze bielsze od białego śniegu.
– Jakie to cudownie piękne – powiedziała młoda dziewczyna, która weszła z młodzieńcem do ogrodu. Stanęli tuż koło [x] i oglądali błyszczące drzewa. – Nawet w lecie nie można mieć piękniejszego widoku – powiedziała dziewczyna i oczy jej zaświeciły.
– A takiego jegomościa jak ten nie ma wcale w lecie – dodał młodzieniec i wskazał na [x]. – Jest wspaniały.
4.
– Jaka miejscowość? – spytał rzeczowo.
– Nazywa się [X]…
– [X]? – zdumiał się [K]. – Coś takiego…!
– A co? Pan je zna?
– Nie. Ale słyszałem o nich. Jeden mój kumpel przez te [X] zrobił z siebie pośmiewisko bez mała na całą Europę. Aferę sobie wykombinował, alarmu narobił, zaangażował… te, no… inne instytucje… Nic nie było. A wzięło mu się to stąd, że o północy przyleciał im na posterunek bosy facet, a to było w zimie i w dodatku ten facet był trzeźwy jak niemowlę. I też nic nie chciał mówić…
Słuchająca chciwie [O] zażądała szczegółów. Okazało się, że przebywający w [X] na delegacji poważny pracownik jakiejś naukowej placówki botanicznej, z zawodu inżynier rolnik, wybiegł z zamku w nocnej bieliźnie i na bosaka, popędził po śniegu wprost do komisariatu MO i wpadł tam ze strasznym krzykiem, że dłużej tego nie zniesie. Czego nie zniesie, nikomu nie udało się dociec, inżynier rolnik bowiem, oprzytomniawszy nieco, odmówił bliższych wyjaśnień. Powiedział tylko podobno, że miał zły sen i zażądał pożyczenia butów. Więcej [K] nie wiedział.
Miejscowość nosiła pewną „kościstą” nazwę. Jaką?
5.
Minęli biskupią wieś Jawornik, skierowali się w góry, na Przełęcz Krutvaldzką. A tutaj, wiosną, dopadła ich zima.
Zaczęło się niewinnie, od zachmurzenia, od nieco ostrzejszego i zimniejszego wiatru, od kilku drobnych śnieżynek. Bez ostrzeżenia, momentalnie, kilka śnieżynek zamieniło się w gęstą białą zamieć. Padający wielkimi płatkami śnieg momentalnie pokrył drogę, obielił świerki, wypełnił koleiny. Wędrowcom oblepił twarze, topniejąc na rzęsach, wypełnił oczy wodą. Im wyżej ku przełęczy, tym robiło się gorzej – dmący wściekle wicher wywołał zamieć, przestali widzieć cokolwiek poza białymi od śniegu grzywami koni. Oślepiwszy ich, zamieć zaigrała z innymi zmysłami – w kurniawie, przysiągłbyś, rozległy się dzikie śmiechy, chichoty, krzyki, wycia. Nikt z kompanii nie należał do przesadnie przesądnych, ale wszyscy zaczęli nagle jakoś dziwnie kurczyć się i garbić w kulbakach, a konie zupełnie nie ponaglane pokłusowały żywiej, chrapiąc tylko czasem niespokojnie.
Szczęściem, droga wywiodła ich w kotlinę, dodatkowo osłoniętą bukowym lasem. A potem poczuli dym i zobaczyli światełka.
Panowała cisza. W taką pogodę nawet psom nie chciało się szczekać.
6.
Może to z Kraju, od Wisły, od Tatr
ten mroźny podmuch tęsknoty,
gdy śniegiem sypie orenburski wiatr
nocą na polskie namioty?
Zadymka w polu. Próżno szuka wzrok
drogi wśród śnieżnej kurzawy.
Zamieć po stepie sunie poprzez mrok
widmem zburzonej Warszawy
7.
Białooka [k], przestraszona czymś, wyleciała spod słomianej strzechy, przysiadła na drzewie – sypnął się szron. Jednooki Cygan podniósł głowę: za ośnieżonymi gałęziami rozlewały się malinowe zorze zimowe. Dymy wolno wznosiły się – gospodynie paliły w piecach. Wszędzie skrzypienie butów i pokaszliwanie; zgrzytały furtki, ciachała siekiera. Coraz jaśniej występowały spadziste dachy między srebrnymi brzozami, a całe Zamoskworiecze kurzyło różowymi dymami; krzepkie dworki strzelców, wysokie spichrze kupców, domki pospólstwa miejskiego – garbarzy, pończoszników, kwasiarzy.
Skrzętna [k] skakała po gałązkach, prószyła w oczy śniegiem. Cygan gniewnie machnął na nią rękawicą. Wydobył ze studni pokryte lodem wiadro i lał śmierdzącą wodę w koryto. W taki jędrny niedzielny poranek serce przepełniało się gorzką złością. „Dola przeklęta, zrobili człeka niewolnikiem… Prawie jak bydlę… Sam chodziłbym koło gospodarstwa nie gorzej od was…” Okucie wiadra brzękało, żuraw skrzypiał, kiwało się złamane koło przywiązane do jego końca.
Jakie stworzonko skakało po gałązkach i prószyło śniegiem?
8.
Zima w północnej Anglii to dla bezdomnych zwierząt szczególnie okrutna pora roku. Mieszkańcy tych okolic są niebogaci i oszczędni. Wygłodniały pies nie znajdzie tam nawet okruszyny chleba, by oszukać głód.
Sto mil od Greenall Bridge [X] myślała tylko o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć do [J]. Po kilkunastu miesiącach spędzonych o głodzie i chłodzie, bez dachu nad głową, była bliska poddania się. Wspomnienie o Danie i Dally, o miłości, jakiej zaznała w ich domu, i o dobrym jedzeniu, jakim była karmiona, bladło z każdym dniem. W długie i zimne noce bardzo bolały ją łapy, a ostry wiatr zatykał dech. W lecie odległość dzielącą ją od [J] pokonałaby dziesięć razy szybciej.
9.
– Myślałech, żeś gdzie w śniegach uwięzła! – szepnął przekąśliwie.
– Hale, można to przyspieszyć na taką wieję, po omacku szłam całkiem, bo tak ciepie śniegiem, że oczów nie można ozewrzeć, a takie zaspy na drogach, taki mąt, że i na dwa kroki nic nie rozezna przed się.
– Matka w chałupie?
– A juści, gdzie by ta szli na taki psi czas; rano byli u [K-ów], ale z Magdą jest krucho, na księżą oborę patrzy, to i nic poradzić nie poradzili – opowiadała [X] otrzepując się ze śniegu.
– Cóż tam na wsi? – zagadnął naśmieszliwie.
– Idźcie pytać, to wiedzieć będziecie, po nowinki nie latałam!
– Dziedzic przejechał, nie wiesz to?
– Psu wytrzymać trudno na takiej wiejbie, a dziedzicowi by się tam chciało...
– Kogo mus pędzi, ten i na zakurki patrzał nie będzie...
– Pewnie, jak komu mus... – uśmiechnęła się wątpiąco.
– Sam się obiecał, nikto go nie prosił – powiedział [Y] surowo, odłożył ośnik, wstał z kobylicy i podszedł do okna wyjrzeć, ale na świecie była taka kurzawa, tak kotłowało, że ni płotów, ni drzewin widać nie było.
– Widzi mi się, że śnieg już nie sypie – powiedział łagodniej.
– A nie, kręci ino, rwie, zamiata i tak kurzy, tak ciepie, że drogi nie rozezna – rzekła [X], rozgrzała ręce i wzięła się do motania nici z wrzecion na motowidło, stary zaś powrócił do roboty, ale coraz niecierpliwiej spoglądał w okno i nasłuchiwał.
10.
Trochę tam, rzecz jasna, w ów styczniowy dzień było mgły po drodze; w ów dzień ostry i zimny. Ale kto by się przejmował takimi drobiazgami! Na pewno nie [K]. Na pewno nie [T], gdyż jazdę na wozie w każdych warunkach uważała za najwyższą z ludzkich rozkoszy, za spełnienie wszystkich ziemskich marzeń. Z pewnością nie niemowlę, na to gotów jestem przysiąc; albowiem żadne niemowlę na świecie nie byłoby zdolne rozgrzać się lepiej ani spać mocniej (choć możliwości niemowląt tak w jednym, jak w drugim wydają się nieograniczone), niźli to czynił kochany mały [P] przez calutką drogę.
11.
Tegoroczna zima spadła na Mazury jak sęp, który się rzuca na swoją zdobycz. Śnieg pokrył ziemię, a jezioro zamarzło już na początku grudnia. Ludzie zaszyli się w swoich domach, a kominy ich chat dymiły.
Tylko wdowa Mischgoreit włożyła swój sfilcowany kożuch i wędrowała wytrwale od domu do domu. I opowiadała wszystkim po kolei:
– Ten mrozek jest jak stado wilków. Nie można się wysiusiać, żeby nie zamienić się od razu w sopel lodu. Od dziesiątków lat tak nie było. To musi coś oznaczać!
– Należy tej babie wreszcie zatkać gębę – polecił [J]. – Ona sieje tylko we wsi niepokój. Nawet wśród mężczyzn.
On sam tylko się z tego śmiał. Jak każdy na Mazurach, popijał swój grog, przyrządzany według starej recepty: musi być [x], musi być cukier, [y] nie jest konieczna. Powiadają, że Mazurzy w zimie siedzą i myślą, a jak już wszystko przemyślą, to sobie tylko siedzą.
Co w grogu być musi, a co nie jest konieczne?
12.
Mama zabroniła [A] wychodzić na pole. Nie mógł więc nawet pójść na sanki ani porzucać śnieżkami z dziećmi z bloku.
Ojciec i wujek Kazek schodzili na dół do sąsiada. Wracali i narzekali, że telefony ciągle głuche. Potem narzekali, że nie można rozmawiać, bo podsłuchują na linii. Mama przesiadywała u sąsiadki za ścianą.
[A] zajął swoje miejsce na parapecie.
Zaczął czytać książkę o przygodach szpiegów i partyzantów. Od okna wionęło chłodem i babcia zawinęła chłopca w koc. Od rana wyglądała na bardzo przestraszoną. Czego może bać się babcia?
Osiedle zdawało się [A] opuszczone przez mieszkańców. Nikt nie chodził między blokami. Niebo po wschodniej stronie pociemniało. Może to chmura, a może dymy z fabryk, teraz prawie czarne. Śnieg też był brudny.
Czasami wieczorem, kiedy wyglądał skulony na szare osiedle, robiło się [A] tak dziwnie smutno. Musiał przełykać ślinę i długo mrugać.
13.
Kolumna obok zgrzytnęła i przekrzywiła się trochę. Z sufitu spłynęła chmura drobniutkich lodowych kryształków.
Oczywiście, to nie jest tak całkiem zwyczajne miejsce. Nie da się zbudować tak wielkiego pałacu z lodu. To trochę tak jak z domem [X]. Gdyby opuścił go na dłużej, wszystkie zjawiska, które uległy zawieszeniu – jak czas albo fizyka – wtargnęłyby z powrotem. Tak jakby pękła tama.
Odwróciła się, by wyjść, i znowu usłyszała stęknięcie. Nie było znacząco inne od tych udręczonych dźwięków wydawanych przez lód, tyle że lód potem nie jęczał:
– O, ja…
W zaspie leżał jakiś człowiek. Niemal go przeoczyła, bo miał na sobie białą togę. Leżał na wznak, z rozłożonymi rękami, jakby zamierzał robić orły na śniegu, ale zrezygnował.
Kto nie powinien opuszczać domu na dłużej?
14.
Podała mu cieńszą z dwóch książek.
– Weź i przeczytaj na głos pierwszy lepszy czterowiersz.
Otworzył tomik i przeczytał:
Był tęgi mróz, śnieg skrzypiał pod nogami
I czasem tylko wiatru wiew
Porywał go w górę i wzbijał nad piarg
I ciskał na zaspy wśród drzew.
– Jego język nie jest trudny, prawda? – zapytała.
– Raz tylko używa słowa, którego nie użyłbym w rozmowie, ale to tylko z obawy, że moi znajomi mogliby mnie nie zrozumieć.
– Jak ci się podoba sam temat?
– Ta śnieżna scena?... Bardzo. Mam słabość do śniegu, który skrzypi pod nogami. Nie dla mnie roztopiona breja, która rozchlapuje się przy każdym kroku.
– Ale tu nie ma żadnych symboli!
– Niektórzy uwielbiają symbole. Inni nie. Ja nie cierpię symboli w scenach śnieżnych. Lubię śnieg czysty, dziewiczo biały i bez żadnych domieszek.
15.
Od paru dni mróz zelżał, a teraz zaczął padać śnieg wielkimi płatami, które spadały wolno, leniwie, lecz tak gęsto, że na kilka kroków wokoło nic już widać nie było. Na szczęście wysokie drzewa po obu stronach gościńca nie pozwalały zabłądzić. Jeżeli zaś [M] szła coraz wolniej to nie z obawy o zgubienie drogi. Tyle myśli przebiegało przez jej głowę, tyle sprzecznych uczuć odzywało się w sercu. Przyznawała zupełną słuszność dawnej opiekunce. Istotnie, należało wyjechać najdalej, choćby do Warszawy. Ma teraz pieniądze na drogę i każdy dzień zwłoki byłby nonsensem…
(…)
Z trudem odszukała boczną drogę do młyna. Śnieg padał tak gęsto, że gdyby nie szum wody na kole i nie prychanie koni pod młynem, nie dostrzegłaby go wcale. Światła zobaczyła dopiero z bliska i zdziwiła się: w oknach przybudówki też było jasno.
– To chyba Natalia przyszła tu odrabiać lekcje – pomyślała [M].
Otrzepała w sionce buciki ze śniegu, otworzyła drzwi i stanęła jak wryta.
Izba nagle zawirowała przed jej oczami, serce uderzyło gwałtownie, z ust wyrwał się cichy okrzyk i – straciła przytomność.
Na czyj widok [M] zemdlała?
16.
Gdy wszedłem, mijając się w progu z Iwanem, który najwyraźniej już mnie zapowiedział, pan komisarz krzątał się przy samowarze, odwrócony plecami. Sam miał figurę samowara, korpus pękaty, gruszkowaty, i małą, łysą głowę. Poruszał się z frenetyczną energją, dłonie trzepotały nad stołem, stopy nie ustawały w tańcu, kroczek w lewo, kroczek w prawo – byłem pewien, że nuci sobie pod nosem, że pod nosem się uśmiecha, z rumianej twarzy spoglądają na świat oczka wesołe, nie marszczy się gładkie czoło komisarza Zimy. Tymczasem, ponieważ się nie odwracał, stałem przy drzwiach z rękoma za plecami założonemi, i pozwalałem ciepłemu powietrzu wypełniać płuca, obmywać skórę, roztapiać krew w żyłach stężałą. W gabinecie było niemal gorąco, wielki kolorowo malowany piec majolikowy nie stygł ani na moment, szyby w końcu tak zaparowały, że widziałem przez nie głównie rozmyte tęcze świateł ulicznych, dziwnie rozlewających się i zlewających na szkle. Jest kwestią wielkiej politycznej wagi, by w Ministerjum Zimy nigdy nie panowało zimno.
17.
Kopnięte drzwi rozwarły się gwałtownie. [D] wszedł schylony pod ciężarem drew. Oddech zamarzł mu na twarzy tak twardą skorupą, że kopacz na razie nie mógł przemówić słowa. Był to stan tak nieznośny, że [D] czym prędzej pochylił twarz nad piecem. Zamróz stopniał i spłynął natychmiast, drobne strumyczki zatańczyły, sycząc na rozgrzanym do białości żelazie. Potem z brody sypać się poczęły kawałeczki lodu, poślizgały się przez chwilę po fajerce i powiały ku górze obłoczkami pary.
– Sprawdzacie doświadczalnie istnienie trzech stanów skupienia – zaśmiał się [V], doskonale udając monotonne sapanie kopacza. – Oto macie stan stały, płynny i gazowy.
– T… t… to wszystko bardzo pięknie – splunął [D], walcząc z jakimś opornym soplem, który wreszcie zdarty został z górnej wargi i gniewnie ciśnięty na piec.
– Ile jest stopni, [D], jak myślisz? Z pięćdziesiąt?
– Pięćdziesiąt? – zapytał kopacz z niezmierną wzgardą, ocierając starannie twarz. – Rtęć zamarzła od paru godzin, a z każdą chwilą robi się coraz zimniej. Pięćdziesiąt? Postawię swoje nowe [r] za pańskie stare [m], że ani źdźbła mniej niż siedemdziesiąt!
– Tak przypuszczacie?...
– Idzie pan o zakład?
[V] potwierdził uśmiechem.
– Ale Celsjusza czy Fahrenheita? – zapytał [D], nagle podejrzliwy.
– Och, jeśli aż tak bardzo pragniecie moich starych [m] – odciął [V], dotknięty tym brakiem zaufania – możecie je sobie wziąć bez zakładu.
Co było nowe, a co stare?
18.
Pewnego popołudnia czarne chmury pokryły całe niebo. Zerwał się mroźny wicher, który wkrótce sypnął tumanami śniegu. Karawana znajdowała się na lekko sfalowanym płaskowyżu. Wicher stopniowo przybierał na sile i niebawem uderzał już z tak wielką mocą, że jeźdźcy ledwo mogli utrzymać się na nogach. Dalszy marsz stał się zupełnie niemożliwy.
Podróżnicy z trudem rozpięli namioty. Osłonili je jukami i bryłami śniegu. Mimo to buran wyrywał kołki przytrzymujące linki, rwał płachty namiotów i przewracał bambusowe drążki. Długa, bardzo mroźna noc minęła na uciążliwym zmaganiu się ze straszliwym żywiołem.
Nawałnica uciszyła się dopiero nad ranem. Po krótkim wypoczynku wyruszyli w drogę, pozostawiając za sobą trzy martwe konie. W posępnym milczeniu i z niepokojem w sercach spoglądali ku zachodowi.
Tego właśnie dnia napotkali stado jaków.
19.
– Dzień dobry, panienko… dzień dobry – odparł piskliwym, załamującym się głosem staruszek. – Lada dzień będziemy mieli zimę, a słoty nie są dobre na [r]. Nie chodzę już tak żwawo. Wielce panience dziękuję za te ciepłe rzeczy, które panienka przysłała. O, ta na ten przykład – z dumą, choć niezdarnie sięgnął do szalika – to jest dobra rzecz na słotne dni, kiedy człowiek nie jest już pierwszej młodości.
– Zadbam o wszystkich, którym brakuje pieniędzy na opał. Nie zmarzną tej zimy – obiecała [B], starając się mówić na tyle głośno, by zrozumiał. – Nie musicie obawiać się mrozów.
Szurając niezdarnie kijami, raz jeszcze dotknął ręką czoła, spoglądając na siostrę jaśnie pani z uwielbieniem.
– To będzie coś nowego dla wioski – zachichotał. – Zupełnie nowego. Dziękuję, panienko. Dziękuję.
Przy jakiej nieprzyjemnej dolegliwości słoty zdecydowanie szkodzą?
20.
Ogromnie uradowany poleciałem do parku i nie wiedząc zupełnie w jaki sposób, trafiłem od razu do właściwej furtki. Po chwili już znalazłem się po drugiej stronie. Oczom moim ukazała się ulica jakiegoś nieznanego miasta, po której snuło się mnóstwo ludzi. I nawet padał śnieg, chociaż po naszej stronie było w tym czasie lato. Wszyscy przechodnie trzęśli się z zimna, którego ja wcale nie odczuwałem, i nie spadł na mnie ani jeden płatek śniegu.
Kiedy tak stałem zdziwiony, zbliżył się do mnie jakiś starszy siwy pan, pogłaskał mnie po głowie i rzekł z uśmiechem:
– Nie poznajesz mnie? Nazywam się [X]. Dziwi cię, że tutaj pada śnieg i mamy zimę, podczas gdy u was jest czerwiec i dojrzewają czereśnie. Prawda? Ale przecież musisz, chłopcze, zrozumieć, że ty jesteś z zupełnie innej bajki. Po co tutaj przyszedłeś?
No właśnie, po co?
21.
Gdzie zeszłoroczne śniegi? Chcecie, to wam powiem.
Na szczytach, het! na turniach pod nieba ołowiem
22.
Ciężej im było w zimie, jak ptakom bożym, lżej w łaskawszych porach roku, kiedy świat jest uśmiechnięty i jakoś bardziej łaskawy. Podczas zimnych miesięcy przyłączał się do innych niedostatków mróz, istota jadowita, czasem zaś przypominająca wściekłego psa. Stary [K], „strażnik niezłomny”, powracał z nocnych wacht zziębnięty na kość; zdawało się, że przy każdym poruszeniu wszystkie jego członki skrzypią. W mizernym mieszkaniu było cokolwiek cieplej, lecz mało było prawdopodobne, aby w jego temperaturze można było hodować orchidee. Po ścianach lała się skrzepła, biaława posoka zimy. Mróz mazał okna chropawym wapnem szronu. Piec, wygłodniały zwierz domowy zachłannie otwierał paszczę, błagając niemo o szczapę drewna lub o kęs węgla. Chłopcy odziewali się drżąc nieznośnie i zgrabiałymi rękami układali książki. Płakać nie było warto, bo łzy byłyby też zamarzły. Należało raczej rozgrzać zamarznięty lecz roztropny umysł i pobudzić go do namiętnych poszukiwań: gdzie i jak zdobyć odrobinę opału?
(…)
– Tym się pocieszam, że zacniejsze od nas figury kradły ogień!
– Ejże? – zdumiał się [A]. – Któż taki?
– Niejaki Prometeusz!
– Prawda, prawda… – rzekł [A]. – Wobec tego przyznam ci się, że mam upatrzoną deskę pierwszorzędnej długości.
23.
[G] tymczasem raz zimą mało nie zamarzł, wcale tego nie zauważywszy. Przez pięć dni spoczywał w purpurowym salonie, a kiedy się obudził w jaskini, z zimna nie mógł się poruszyć. Natychmiast znowu zamknął oczy, aby zasnąć na śmierć. Ale wtedy pogoda zmieniła się, przyszła odwilż i uratowała go.
Raz spadło tyle śniegu, że nie mógł dokopać się do porostów. Wtedy żywił się zamarzniętymi nietoperzami.
24.
Mrozu wprawdzie nie było, ale powietrze stało się przenikliwe, jak zwykle w odwilży. [W] bo miał przynajmniej w żołądku spory zapas poczęrpniętego w [ł-skim] szynku ciepła. Właściciel [Ł] słusznie przecie zauważył, że „[x] w zimie rozgrzewa, a ponieważ jest ona jedyną pociechą naszego ludu, odejmując przeto większym posiadaczom możność wyłącznego pocieszenia ludu, odejmuje się im i wpływa na lud”. [W] w tej chwili był tak pocieszony, że go nic zasmucić nie mogło.
Nie zasmuciło go nawet i to, że konie doszedłszy do lasu naprzód zwolniły zupełnie kroku, choć droga była w lesie lepsza, a następnie ruszywszy w bok przewróciły sanie w rów przydrożny. Rozbudził się wprawdzie, ale nie zrozumiał dobrze, co się stało.
Co to za pociecha, świetnie rozgrzewająca w zimie?
25.
Noc jak bas.
Księżyc wysoko jak sopran,
gość u chmur ośnieżających drzewa –
zima, zima,
jaka tam zima!
skoro jak majowy słowik śpiewa.
==========
Dodane 20 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu