Zastanawiam się, co sprawia, że biała kobieta nie tylko decyduje się na związek z Afrykańczykiem, ale próbuje również życ w jego świecie, w jego kulturze. Ciekawośc? Chęc naruszenia tabu i doświadczenia sytuacji ekstremalnej? A może ignorancja? Brak świadomości, że zamieszka się w środowisku o totalnie odmiennym sposobie myślenia; gdzie inaczej postrzega się samego siebie i otaczającą rzeczywistośc, gdzie inna jest etyka, inna jest logika. Ale w końcu wszystko na tym naszym łez padole można wytłumaczyc miłością, więc może niepotrzebnie się czepiam...
To, co piszę, to nie żaden rasizm. Mogę uwielbiac Afrykańczyków (w pracy mam tłum ludzi z całego świata), ale to zupelnie coś innego dyskutowac z nimi problemy medyczne albo spędzac czas na gruncie towarzyskim, niz spotkac się na płaszczyźnie wartości. Tolerancję i idee porozumienia można deklarowac, ale stanąc twarzą w twarz z człowiekiem innej rasy, reprezentantem innej cywilizacji, wejśc do jego świata, współżyc z nim, zrozumiec jego myśli i zachowania bez oceniania - to wydaje mi się potwornie trudne, w większości przypadkow niemożliwe.
Przeczytałam ostatnio kilka książek o Europejkach, które zapragnęły życ w Afryce, wśrod rdzennych Afrykańczyków. Pierwszą z nich była
Biała Masajka: Moja wielka miłość (
Hofmann Corinne)
. Już dawno mnie nic tak nie zirytowało, jak jej autorka: bezmyślna, przerażająco naiwna Szwajcarka, która językiem średnio uzdolnionej licealistki opisuje swoją "miłośc" do czarnego jak heban, pięknego Masaja. W głowie mi się nie mieści, ze można byc tak ograniczonym i pozbawionym wyobraźni, mało tego, w dodatku tą swoją glupotę bez żenady opisywac. No, bo jakże inaczej nazwac to, że 27-letnia kobieta przyjeżdża z narzeczonym do Kenii na wczasy, spotyka na promie Masaja, który nosi egzotyczny strój, dumnie wygląda i pięknie pachnie, po czym jej "odbija", i to do tego stopnia, że postanawia rzucic pracę, narzeczonego i przenieśc się do Afryki, aby byc z mężczyzną, z którym nawet nie może rozmawiac, bo obydwoje prawie że nie znają jezyka angielskiego. Bez jakiegokolwiek przygotowania, bez szczepień, bez najmniejszej wiedzy o tym kraju i jego kulturze, ot tak, pod wpływem nieodpartego impulsu. Pod wpływem impulsu to ja mogę sobie kupic ksiązkę w księgarni, no w ostateczności zadzwonic po latach do byłego chłopaka i umówic się na kawę. No, ale mnie pewnie brakuje fantazji, nie wiem...
Następną książką była
Arabska żona (
Valko Tanya (pseud.))
, która niestety okazała się równie beznadziejna. Dorota, uczennica szkoły średniej poznaje Ahmeda, zakochuje się w nim bez pamięci, zachodzi w ciążę i pewnym czasie wyjeżdża z ukochanym do Libii. Polska autorka serwuje nam zlepek nieprawdopodobnych historii i wątków, który zamiast szokować, zaczął mnie w pewnym momencie śmieszyć. Mnogość dialogów o niczym, które w dodadatku brzmią sztucznie, bazowanie na utrwalonych srerotypach, zero refleksji i naiwność narracji dopelniają reszty. Nie wątpię, że autorka chciała dobrze, ale wyszło coś zupełnie niestrawnego.
Wreszcie trafiam na książkę, która jest w stanie mnie zainteresować, wywołać emocje, sprawić że zaczynam myśleć. To
Inna wśród innych: Powieść na motywach życia Elżbiety Huggler (
Konarzewska Wanda)
. Historia rozpoczyna się w latach 60-tych w Warszawie i przebiega podobnie jak wszystkie inne, ale z jaką klasą i kulturą jest napisana! Ujmuje mnie szczerość i autentyczność opowieści. Autorka nie szuka taniej sensacji, nie wymyśla niestworzonych historii, nie wybiela bohaterki tworząc z niej "pokrzywdzoną dziewicę". Zwyczajnym, ale nie pozbawionym uroku językiem opisuje afrykańską rzeczywistość i atmosferę panującą w wielkiej rodzinie, w której przyszło żyć naszej bohaterce. Czuje się tam ona nieszczęśliwa, opuszczona, skrzywdzona, ale mimo to próbuje zrozumieć motywy zachowań Afrykańczyków. Napisałam o tej książce recenzję, bo chyba szkoda, że jest tak mało u nas znana, podczas gdy beznadziejna "Biała masajka" bije rekordy popularności, także w BiblioNETce.
Wreszcie kończę moje literackie przygody na lekturze książki wyjątkowej, pięknej i pełnej magii, która także opowiada o białej kobiecie na Czarnym Lądzie. Kto raz ją przeczytał, nie będzie mógł jej zapomnieć. Zaczyna się tak: Miałam farmę w Afryce... Jej bohaterowie mają dla mnie już na zawsze twarze Maryl Streep i Roberta Redforda. To oczywiście
Pożegnanie z Afryką (
Blixen Karen (pseud. Dinesen Isak lub Andrézel Pierre))
.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.