Dodany: 05.10.2004 15:51|Autor: deyna
(Nie?)Pozwólcie im śnić
Czterech nastolatków wychowuje się w dzielnicy, w której ocieranie się o przestępstwo jest tak naturalne jak potrzeba zabawy. Lorenzo (w polskiej wersji obdarzony przezwiskiem "Szekspir"), John, Mike i Tommy żyją beztrosko na tyle, na ile jest to możliwe i podchodzą do życia tak radośnie jak potrafią. Jest w ich życiu dziewczyna, Carol, jest ksiądz Bobby rozumiejący i potrafiący wybaczyć więcej niż ktokolwiek, ale jednocześnie wymagający rzeczy, których nie wymagałby od chłopców nikt inny oraz Król Benny, lider miejscowego świata przestępczego, bardziej koordynator i "ojciec" niż dowódca. Są rodzice, są sąsiedzi, są kłopoty i jest doskonale zarysowana okolica, tak że podczas czytania wręcz się czuje zapachy, widzi kamienice, a woda z hydrantów zdaje się wręcz pryskać ze stron książki w gorące dni.
Jeden dzień, w którym pomysł na dobrą zabawę był trochę bardziej chuligański niż zazwyczaj - a prześladujący chłopców pech dał o sobie znać nieco bardziej, zmienił niebogate i niezupełnie wolne od trosk życie - co tu dużo mówić - dzieciaków w stan, którego się nie da nawet określić miarem koszmaru. Plan kradzieży wózka do sprzedaży hot dogów i ucieczki po uprzednim nasyceniu się jego zawartością nie udaje się zgodnie z planem. Utrata kontroli nad pojazdem kończy się wypadkiem, w którym najbardziej pokrzywdzony zostaje stojący u podnóża schodów sprzedawca. Chłopcy zostają skazani i trafiają na okres ponad roku do więzienia dla nieletnich, Wilkinson Home. Tu kończy się pierwsza część książki.
Nie potrafię w recenzji opisać pozostałych rozdziałów. Nie dlatego, że nie chcę bojąc się, że zepsuję komuś przyjemność czytania. Nie potrafię, bo nie da się w kilku zdaniach zawrzeć sadyzmu i okrucieństwa, jakiego doświadczają w więzieniu skazani nie tylko na pozbawienie wolności, ale i na łaskę i niełaskę strażników. Nie da się nijak streścić opisu urodzin "Szekspira", twarzy Michaela i zmian, jakie nastąpiły we wrażliwym Johnie i przyjacielskim Tommym. Nie będę nawet próbować.
Nie umiem też ująć w odpowiednie słowa akcji rozgrywającej się na ostatnich kilkudziesięciu stronach książki. Tam, gdzie definicje ważnych pojęć tracą znaczenie, jednocześnie się uprawomocniając. Tam, gdzie przyjaźń jest tak ważna jak prawda, a to, w co się wierzy, prowadzi tam, dokąd się dojść miało, a nie dokąd się zamierzało.
Okładka mojego egzemplarza była taka jak plakat reklamujący film. Czarno-złota. Tak złota, jak złote może być słońce świecące w gorący dzień i tak czarna, jak ciemno może być w miejscu, do którego nawet wspomnienia nie sięgają, a z którym trzeba żyć. Brakowało mi na tej okładce szarego, koloru spokojnych dni, ale i szarej strefy, w której można ukryć znacznie więcej niż się zdaje i w której czasami trzeba coś czarnego zostawić po to, by mogło się tam zgubić.
Doskonale napisana, nie da się powiedzieć że barwna, bo złoto-szaro-czarna książka. Dotykająca wszystkich zmysłów i poruszająca gruczoły łzowe do tego stopnia, że nie są w stanie produkować łez.
Mocno niedoskonały, poświęcający wszystko swojej pracy ksiądz Bobby, będący sterem, punktem odniesienia i chyba najpiękniejszą postacią całej książki, jest tak samo ważny dla czwórki dzielnicowych chuliganów jak oni dla niego. Jest moją ulubioną postacią i cieszę się, że po filmie z 1996 roku będzie miał dla mnie zawsze posturę i spojrzenie mojego ulubionego aktora. Co cieszy mnie tym bardziej, że dzięki swemu talentowi przeniósł na ekran jedną z moich ulubionych postaci z jednej z moich ulubionych książek.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.