Przedstawiam Wam KONKURS nr 133 pt.
"Mąż i żona", który przygotowała
Czajka:
Dawno dawno temu powstał
Dusiołek, spotkał
Dusiołkę, pobrali się, mieli dużo przygód szczęśliwych, kłótliwych i miłosnych, a potem wszystko opisali w dwudziestu pięciu odcinkach i ogłosili konkurs. Sami poszli sobie żyć długo i szczęśliwie jako mąż i żona, a nas zostawili z całym zgadywaniem.
Imiona lub nazwiska postaci tradycyjnie zamaskowałam poprzez Iks i Igrek albo jeszcze inaczej.
Rozwiązania proszę przesyłać na adres
[...] w formie:
1. numer fragmentu (z okazji czasu świątecznego i różnych promocji – punktowany, ale mało)
2. tytuł książki (1 pkt)
3. imię i nazwisko autora (1 pkt)
Pytań dodatkowych nie ma. Na końcu maila z odpowiedziami bardzo proszę podać swój nick biblionetkowy.
Za wszystkich
25 fragmentów można zdobyć maksymalnie
50 punktów. W odpowiedzi na każdy nadesłany mail będę w ciągu doby wysyłać odpowiedź. Jeżeli ktoś nie chce wiedzieć co czytał, to proszę o zaznaczenie tego w mailu, jeżeli ktoś chce wiedzieć co czytał, proszę zaznaczyć odwrotnie, ale też w mailu. Można strzelać do woli i przysyłać odpowiedzi w kilku mailach aż do
28 grudnia (wtorek), do godziny 24:00.
Wyniki wraz z Listą Laureatów zostaną wywieszone tak szybko jak to tylko możliwe. W nagrodę tradycyjnie satysfakcja!
Życzę dobrej zabawy z mężem, żoną lub bez.
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
Uwaga druga
Organizator zastrzega sobie prawo do wykorzystania odpowiedzi nadesłanych przez uczestników niniejszego konkursu i upublicznienia ich podczas ogłoszenia wyników.
Uwaga trzecia
Do udziału w konkursie własny mąż albo żona nie jest konieczny
FRAGMENTY KONKURSOWE
Mąż i żona są jednym
1.
Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało.
przedkładają współmałżonka niemal nad wszystko
2.
Tak bywało raz po raz, ale kiedy indziej brała się do tej lub owej roboty, śpiewała i cieszyła się, że żyje. Gdyż była młoda i miała Igreka. O tak, mogła śmiało dziękować losom, że wyszedłszy za mąż bez miłości, jego właśnie dostała. Igrek był jej pociechą i ucieczką przed koszmarami, Igrek okazywał jej ten podziw i to uznanie, których potrzebowała. A kiedy czasem sama się przed nim kajała, że nie jest dosyć dobrą dla niego gospodynią - odpowiadał, że nie dba o to wcale.
- Jak to - mówiła - nie dbasz, kiedy ja przecież widzę, w jakim jesteś dobrym humorze, jak ci nastawiają przekąsek, napitków. Na pewno chciałbyś, żebym ja była gospodarna.
- Owszem - odpowiadał - lubię i to. Kto by tego nie lubił. Ale lubię tak samo żyć i bez tego. Mógłbym jeść co dzień to samo, spać na ziemi. Wódki mogę nie widzieć. Ja się do wszystkiego w życiu przyzwyczaiłem i nie przejmuję się tymi rzeczami.
- A czym ty się przejmujesz? - pytała przypomniawszy sobie, ile dziedzin życia wartych zajmowania się nimi nie istnieje dla niego.
- Tobą - odpowiadał niezmiennie, a z takim zawsze wyrazem głosu i twarzy, jakby to nie było słowo zwyczajne, lecz jakiś akt strzelisty do uwielbianych bogów.
- Nieprawda - mówiła powstrzymując się od śmiechu i udając, że się oburza na taką zalotność nie w porę. - Ja wiem dobrze - dodawała - co jest dla ciebie ważniejsze. Buraki.
- Ano tak - przyznawał ze śmiechem. - Ano tak.
przychylają suchego nieba nawet wbrew sobie
3.
Nareszcie rodzice moi opuścili Paryż i po czterech dniach podróży przybyli do Bouillon. Ojciec dopełnił aktu rozpoznania przed urzędnikami i objął swój majątek w posiadanie. Dach naszych przodków od dawna pozbawiony był nie tylko obecności swych panów, ale i dachówek; deszcz tak samo lał w pokoju, jak na podwórzu, z tą różnicą, że bruk podwórza wkrótce wysychał, podczas gdy kałuże w pokojach ciągle się powiększały. Ten zalew domowego ogniska bardzo podobał się memu ojcu, przypomniał mu bowiem oblężenie Leridy, podczas którego trzy tygodnie przepędził stojąc po pas w wodzie.
Pomimo tych miłych wspomnień postarał się jednak o umieszczenie w suchym miejscu łóżka swojej małżonki. W obszernym bawialnym pokoju był komin flamandzki, przy którym piętnaście osób mogło grzać się wygodnie. Wystające sklepienie tego komina tworzyło niejako dach, podparty z każdej strony dwiema kolumienkami. Zabito więc dymnik i pod tym dachem postawiono łóżko mojej matki, stolik i jedno krzesło; ponieważ zaś palenisko kominka było wyższe o jedną stopę w stosunku do poziomu podłogi, stanowiło przeto wyspę dość nieprzystępną dla powodzi.
Ojciec osiedlił się w przeciwnym końcu pokoju na dwóch stołach spojonych deskami, oba zaś łóżka połączono mostem, umocnionym w środku czymś w rodzaju grobli z pak i kufrów. Dzieło to zostało ukończone pierwszego dnia po przybyciu do zamku, a dokładnie w dziewięć miesięcy potem przyszedłem na świat.
zapewniają byt, polując na mamuty jadalne
4.
Co parę dni wyruszał Ojciec z teczką na żer. Odwiedzał wtedy dwie biblioteki związkowe i jedną wypożyczalnię prywatną, z których przynosił nowe naręcza. Miał też swoje meliny u różnych przyjaciół i znajomych, którym rewanżował się tylko Darami Księżycowymi.
Gdy natrafił na jakiś rodzynek książkowy i pragnął go mieć w Miejscu Zatajonym, kokietował Matkę i czarował, usiłując jej wytłumaczyć, że dla całej rodziny będzie korzystniej nabyć tę właśnie książkę, a bez maszynki do mięsa można się przecież obejść, bo któż o duszy wzniosłej zwraca uwagę na to, jakie zjada kotlety: bite czy mielone.
są oparciem na wysokościach
5.
Zakręciło mi się w głowie na widok przepaścistej doliny gdy spojrzałam w dolinę bo dopóki moje oczy mogły oprzeć się o pnie drzew i gałęzie kosodrzewiny znajdowałam oparcie w tych koniuszkach igliwia lecz teraz gdy już szłam coraz wyżej a drzewa i krzaki były głęboko pode mną miałam nie wrażenie lecz pewność że ziemia kręci się wraz ze mną i że widzę jak Złoty Wierch i Kocioł obraca się i wali w głębinę jakby ziemia obracała się na ogromnym kole młyńskim a z odwrotnej strony od spodu te obroty wynosiły się w górę naprzeciw mnie wszystkie te schroniska i wszystkie świerki i kosodrzewinę które przed chwilą były pode mną teraz zaś wznosiły się powoli i widziałam je jak zataczają półokrąg gdzieś wysoko by znów minąć mnie uwiązane na ogromnej niewidzialnej orbicie i ta wizja i poczucie wielkiego niepokoju zwaliły mnie na kolana i trzymałam się zagłębionymi w śnieg paznokciami ale teraz obracałam się również ja i krzyknęłam bo czułam nieomylnie i najprawdziwiej że teraz ja szorowałam włosami w powietrzu że również ta czapka która mi spadła zleciała z mojej głowy tylko dlatego że ja także jestem w ruchu choć głową do góry i znów krzyknęłam bo dostałam zawrotu głowy ze strachu że się wysypię i będę opadać w powietrzu gdzieś w dolinę gdzie ześlizgnę się z tej migoczącej w śniegu i słońcu góry a mój mąż stał przede mną oddalony nawet nie o trzy metry i wyciągał do mnie rękę a ja na czworakach powoli jak podczas wielkiej wichury jakbym walczyła z zawieją ze śnieżną zamiecią lazłam do mego męża na czworakach i bałam się podnieść rękę by uchwycić się ręki którą podawał mi mój mąż który najpierw śmiał się ze mnie i wołał na mnie jak na spłoszonego konia ale teraz zobaczył jak lezę do niego na kolanach i jak krzyczę już z przerażenia że widzimy się ostatni raz w życiu ukląkł przy mnie i objął mnie no i przytuliłam się do niego a oczy stawały mi ze strachu w słup i zamknęłam je a serce waliło mi aż gdzieś w gardle i mój mąż stawiał mnie na nogi lecz ja musiałam znów upaść w śnieg i jęczałam i narzekałam i mój mąż musiał iść przodem w zasięgu mojej ręki i sprowadzać mnie po stromiźnie z powrotem
i wsparciem pomiędzy praniami
6.
Jeśli kiedykolwiek ujrzałem swoją przyszłość pisarską w czarnych barwach, to właśnie wtedy. Widziałem siebie samego za trzydzieści lat, w tych samych tweedowych marynarkach z łatami na łokciach, z brzuchem od nadmiaru piwa przelewającym się nad paskiem spodni khaki firmy Gap. Kasłałbym od nadmiaru pali maili, miałbym grubsze okulary, obfitszy łupież, a w szufladzie mego biurka czekałoby sześć-siedem niedokończonych maszynopisów, którymi zajmowałbym się od czasu do czasu, zazwyczaj po pijanemu. Na pytanie, co robię w wolnych chwilach, odpowiadałbym, że piszę książkę - co innego mógłby robić szanujący się nauczyciel pisania? I oczywiście samookłamywałbym się, wmawiając sobie, że wciąż mam czas, że nie jest jeszcze za późno. Byli tacy pisarze, którzy zaczęli dopiero po pięćdziesiątce, do diabła, nawet po sześćdziesiątce! Pewnie dałoby się ich znaleźć całe mnóstwo.
W ciągu owych dwóch lat nauczania w Hampden (i prania latem pościeli w pralni New Franklin) to moja żona wywarła na mnie największy wpływ. Gdyby uznała, że czas, który spędzam na pisaniu opowiadań na werandzie naszego wynajętego domu przy Pond Street albo w schowku na pranie przyczepy przy Klatt Road w Hermon, jest czasem zmarnowanym, myślę, że straciłbym serce do tej roboty. Tabby jednak nigdy we mnie nie zwątpiła. Jej wsparcie było czymś stałym, jedną z nielicznych pozytywnych rzeczy, na jakie mogłem liczyć. I kiedykolwiek widzę pierwszą powieść, dedykowaną żonie (albo mężowi), uśmiecham się i myślę: ktoś jeszcze o tym wie. Pisanie to samotna praca. Posiadanie kogoś, kto w nas wierzy, bardzo dużo zmienia. Nasi bliscy nie muszą wygłaszać mów pochwalnych. Wiara zwykle wystarczy.
oswajają się muzyką
7.
Powrócili do tej jego ojczyzny jesienią, nieomal po upływie roku. Cudzoziemska pani siedziała w głębi karety, pośród woalek i okryć. Jechali przez góry, przez Szwajcarię, Tyrol. W Wiedniu zostali przyjęci przez cesarza i cesarzową. Cesarz był łaskawy, jak w czytankach. Powiedział: „Uważaj, pani! W lesie, dokąd cię zabiera, żyją niedźwiedzie. On także jest niedźwiedziem”. I uśmiechnął się. Wszyscy się uśmiechnęli. Wielka to była łaska, cesarz żartował z francuską żoną węgierskiego oficera gwardii. Dama rzekła: „Wasza Wysokość, oswoję go muzyką, jak Orfeusz dzikie bestie”. Przejeżdżali przez lasy pachnące owocami, przez łąki. Kiedy przekroczyli granicę, znikły góry i miasta, a kobieta zaczęła płakać. „Chéri – powiedziała – mam zawrót głowy. Tutaj nic nie ma końca.” Zawrotu głowy dostała od widoku puszty, od nadmiernego ciężaru falującego powietrza, od widoku pustkowia, gdzie już wszystko zebrano z pól, gdzie kareta tłukła się godzinami po bezdrożach, po niebie ciągnęły samotne żurawie, a zagony kukurydzy leżały wzdłuż drogi obłupione jak po wojnie, gdy okaleczona okolica dogorywa za wycofującym się wojskiem. Oficer gwardii siedział w karecie bez słowa, z założonymi rękami. Od czasu do czasu prosił o konia i godzinami jechał
wierzchem obok karety. Patrzył na ojczyznę, jakby ją widział po raz pierwszy. Przyglądał się niskim białym domom z werandami i zielonymi okiennicami, w których się zatrzymywali, domom tutejszych ludzi, w głębi ogrodów, chłodnym pokojom, w których znajomy był każdy mebel, a także zapach szaf. Przyglądał się okolicy, której osamotnienie i smutek ścisnęły mu teraz serce jak nigdy przedtem: oczyma swojej żony widział studnię z żurawiem, zasolone
pola, brzozowe lasy, różowe chmury na zmierzchającym niebie, ponad równiną. Otworzyła się przed nimi ojczyzna i oficer gwardii z biciem serca poczuł, że ta okolica, która ich przyjmuje, to równocześnie jest los. Kobieta siedziała w karecie i milczała. Od czasu do czasu podnosiła do oczu chusteczkę. Wtedy jej mąż wychylał się z siodła i pytająco patrzył w załzawione oczy. Lecz kobieta dawała znak, by jechać dalej.
Byli sobie bliscy.
czasem mają kłopot z mydłem
8.
Ale to właśnie jedna z owych trywialnych gier nie zakończyła o mały włos ich pierwszych trzydziestu lat wspólnego życia, bo pewnego dnia w łazience zabrakło mydła.
Zaczęło się normalnie. Igrek, w czasach kiedy jeszcze kąpał się sam, wrócił do sypialni i nie zapalając światła, zaczął się ubierać. Ona, jak zwykle o tej porze, pozostawała w swoim ciepłym stanie płodowym, lekko oddychając, z zamkniętymi oczami i z twarzą przysłoniętą ramieniem w geście z rytualnego tańca. Ale trwała w półśnie, jak zwykle, on zaś dobrze o tym wiedział. Po dłuższej chwili, kiedy już narobił odpowiedniego zamętu szeleszcząc w ciemnościach krochmaloną lnianą bielizną, Igrek odezwał się sam do siebie:
- Od tygodnia kąpię się bez mydła - powiedział. Przebudziła się wówczas na dobre, przypomniało się jej i zagotowała się z wściekłości na cały świat, bo rzeczywiście zapomniała o mydle do łazienki. Zauważyła jego brak trzy dni temu, będąc już pod prysznicem, i postanowiła przynieść je potem, ale potem zapomniała, do następnego dnia. Przez trzy dni zdarzało jej się to samo. W rzeczywistości nie upłynął tydzień, jak twierdził pragnąc powiększyć jej winę, lecz jednak trzy niewybaczalne dni, i złość spowodowana tym, że sama czuje się przyłapana na gorącym uczynku, ostatecznie wyprowadziła ją z równowagi. Jak zwykle przystąpiła do obrony atakując:
- Ja też kąpałam się przez ostatnie dni - krzyknęła nie panując już nad sobą - i mydło cały czas było.
Chociaż na wylot znał jej wojenne metody, tym razem nie mógł tego ścierpieć. Pod pierwszym lepszym pretekstem zawodowym przeprowadził się do służbowych pokoi Szpitala Miłosierdzia, pojawiając się w mieszkaniu wyłącznie wieczorem, by przebrać się przed domowymi konsultacjami lekarskimi. Słysząc, jak zjawia się w rezydencji, zamykała się w kuchni udając, że coś tam przygotowuje i siedziała tam, dopóki z ulicy nie dobiegł odgłos końskich kopyt. Przez trzy miesiące, za każdym razem kiedy próbowali zakończyć swój spór, doprowadzali jedynie do jego rozognienia. On nie zgadzał się na powrót, dopóki ona nie uzna, że w łazience mydła nie było, ona zaś nie chciała przyjąć go z powrotem, dopóki on nie przyzna się do świadomego kłamstwa, aby jej dopiec.
czasem z papugą
9.
Ho, ho, Igreku - pogroziła w stronę białego domu - koniec zabawy. Żona przyjechała. Co prawda, nie trudziłabym się do Zet, gdyby nie wiadomość o twoich zamysłach! Sądzę - zwróciła się znów do Iksy - że papuga bluźni tak samo jak dawniej?
- Papuga… chyba nie żyje - jąkała Iksa, niepewna w tej chwili bodaj własnego imienia.
- Nie żyje! A więc wszystko składa się jak najlepiej - zawołała mniemana pani Igrekowa radośnie. - Dam sobie radę z Igrekiem, gdy ten ptak nie będzie już bruździł.
albo z kłótliwością mężów
10.
Iksa powiedziała ostro:
- To, co by się nie podobało matce, nie podoba się i mnie i powiem ci, o co idzie. Ani rusz nie możesz zostawić Pisma świętego w spokoju. Ciągle byś tylko coś wyłuskiwał a badał. Obracasz je na wszystkie strony niczym szop mokry kamień i to mnie gniewa.
- Po prostu próbuję zrozumieć je, matko.
- Co tam jest do rozumienia? Czytaj, i już. Wszystko masz czarne na białym. Kto cię prosi, żebyś rozumiał? Gdyby Pan Bóg chciał, żebyś zrozumiał, to albo dałby ci zrozumienie, albo ułożył to inaczej.
- Ale, matko...
- Igreku - przerwała mu. - Jesteś najkłótliwszym człowiekiem, jakiego świat widział.
- Tak, matko.
- Nie przyznawaj mi ciągle racji. To pachnie nieszczerością. Mów to, co myślisz.
Kiedy odjeżdżał bryczką, popatrzyła za jego ciemną sylwetką.
- To jest najmilszy z mężów - powiedziała głośno - ale kłótliwy.
A Igrek myślał ze zdumieniem: “I właśnie, kiedy mi się zdaje, że ją znam, robi coś takiego".
czy z pogodą
11.
Jako cenzor, niby to występował w obronie dobrych obyczajów, w rzeczywistości jednak, jak się zdaje, załatwiał pod tą pokrywką szereg osobistych porachunków. Raz skreślił z listy senatorów pewnego człowieka, gdyż ten "uchybił godności rzymskiej". Pocałował mianowicie w dzień i w obecności córki swoją żonę! Kiedy przyjaciel usuniętego, także senator, zakwestionował słuszność tej decyzji i zapytał Katona, czy nigdy poza łożnicą małżeńską nie uściskał swej żony, Katon gorąco zaprzeczył.
– Nigdy! – zawołał.
– Naprawdę nigdy?
Katon zastanowił się.
– Owszem, przyznaję, że zdarzyło się to parę lat temu. W czasie burzy żona przestraszona grzmotami przytuliła się do mnie. Na szczęście nikogo nie było w pokoju. Przysięgam jednak, że nieprędko uczyni to po raz drugi.
W ten sposób chciał dać do zrozumienia, ze odpowiednio surowo skarcił żonę za brak dostojności, ale senator udał niedomyślnego.
– Gorąco ci współczuję – rzekł. – Kobiety są często ozięble w stosunku do brzydkich mężów, choćby nawet byli wzorem cnót i zajmowali wysokie stanowiska. No, ale nie traćmy nadziei: może dobry Jowisz nie każe czekać zbyt długo na nową burzę z grzmotami.
albo terkotaniem
12.
Był on właścicielem tej masarni i wynalazł patentowany, nigdy nie tępiący się młynek do kiełbas! Mógłby pan wrzucić weń kamień, a zmełłby go równie łatwo jak młode, delikatne dzieciątko! Bardzo był dumny z tej maszyny – no, myślę! Stał sobie w piwnicy i patrzył, jak się wesoło obraca – aż zdjęła go melancholia z tej wesołości! Byłby z niego szczęśliwy człowiek, proszę pana, z racji tej maszyny i dwojga milutkich dzieciaków, gdyby nie żona, skończona jędza! Ciągle suszyła mu łeb i terkotała nad głową, aż nie mógł dłużej tego wytrzymać! – Coś ci powiem, duszko – powiedział do niej pewnego dnia. – Jak nie zaniechasz tej zabawy – mówi – to niech mnie kaczka kopnie, jeżeli nie machnę się do Hameryki!
– Jesteś nygus i łajdak – mówi ona. – W Hameryce takich nie potrzebują. – I jazda dalej.
Terkotała mu nad głową ze dwie godziny, a potem pobiegła do pokoiku za sklepem i dalejże wrzeszczeć, że ją do grobu wpędzi! Potem dostała ataku, który trwał ze trzy godziny... takiego
ataku, co to się kopie nogami i wrzeszczy! Dobrze! Nazajutrz mąż zginął jak kamfora. Niczego w domu nie brakowało – nawet surdut wisiał na swoim miejscu – więc oczywiście nie pojechał do Hameryki! Na drugi dzień – nie ma go! Tydzień nie ma go. Pani dała ogłoszenia, że jeżeli mąż wróci – przebaczy mu wszystko (co było bardzo liberalne, jako że nie miała mu nic do wybaczenia!). Przeszukano kanały i przez dwa następne miesiące, jak tylko wyłowiono gdzie topielca, niesiono go jak w dym do masarni. Ale żaden z nich się nie nadawał.
Więc orzekli, że uciekł od żony, a ona objęła interes.
ratują się złotym milczeniem
13.
– Chyba się rozbiorę – powiedział. – Ciepło się tutaj robi.
Judyta pomogła mu zdjąć płaszcz.
– Uważaj na moją kanapkę z marmoladą! – zawołał Igrek, kiedy kładła płaszcz przed nim na barierce loży.
Ale było już za późno. Igrek rozejrzał się z miną winowajcy.
– A to ci heca! – powiedział Jonatan. – Kanapka spadła komuś na głowę. – Przechylił się przez poręcz i spojrzał w dół. – Siadła jakiemuś panu na łysinie. Ze złości o mało nie dostał apopleksji.
– Och, Igrek! – pani Iks spojrzała na niego z wyrazem rozpaczy w oczach. – Po co przyniosłeś do teatru kanapki z marmoladą?
– Nic nie szkodzi – wesoło odparł Igrek. – Mam więcej kanapek w drugiej kieszeni, gdyby ktoś z państwa chciał się poczęstować. Pewnie trochę się zgniotły, bo siedziałem na nich w samochodzie.
– Zdaje się, że na parterze doszło do awantury – powiedział pan Iks, wyciągając szyję, by spojrzeć w dół. – Jakiś facet grozi mi pięścią. O jakich to kanapkach z marmoladą mówiliście przed chwilą?
Pan Iks czasem myślał dość wolno.
– Nic takiego – szybko zapewniła go żona. Wolała przemilczeć sprawę kanapek. Na dłuższą metę łatwiej było żyć, jeśli się czasem nabierało wody w usta.
albo amnezją
14.
- Jest pan żonaty?
- Pan mi to powie.
- Tak, jest pan żonaty z nadzwyczaj miłą panią imieniem Paola, która czuwała przy panu dniem i nocą; dopiero wczoraj wieczorem zmusiłem ją, żeby poszła do domu, bo inaczej padłaby ze zmęczenia. Teraz, kiedy pan się przebudził, sprowadzę ją znowu, ale najpierw muszę ją przygotować, no i trzeba jeszcze wykonać kilka badań kontrolnych.
- A jeśli pomyli mi się ona z kapeluszem?
- Co, proszę?
- Pewien człowiek pomylił żonę z kapeluszem.
- Ach, książka Olivera Sacksa, The Man Who Mistook His Wife for a Hat. Słynny przypadek. Widzę, że jest pan oczytany. Ale pana to nie dotyczy, inaczej już by pan pomylił mnie z piecem. Proszę się nie martwić: może pan jej nie rozpoznać, ale nie pomyli jej pan z kapeluszem.
mają wspólne aktywności i zainteresowania
15.
Jeśli istotnie w gwiazdach zapisany jest plan naszego istnienia i szczęście polega na tym, by ów plan odczytać i zrealizować, to moi dziadkowie z niezwykłą intuicją i pewnością wywiązali się z tego zadania. Patrząc na ich losy z odległej perspektywy, widzi się wyraźnie, że bardzo starannie przygotowywali się do wspólnej drogi życiowej. Specyfika wydawnictwa Mortkowicza wynikła z ich niezależnych od siebie, młodzieńczych pasji. Nie wiedząc nawzajem o swoim istnieniu, chodzili tymi samymi szlakami, zwiedzali te same muzea, fascynowali się tym samym malarstwem, przywozili do domu te same albumy z reprodukcjami. Nic więc dziwnego, że artystyczne wydawnictwa, ich poziom graficzny i wyrafinowane oprawy stały się główną ambicja firmy. Wspólna miłość do poezji zaowocowała znaną serią wydawniczą Pod Znakiem Poetów. Zainteresowania pedagogiczne i społeczne babki znalazły swój wyraz w publikowaniu wartościowych książek dla dzieci i młodzieży. Wyspecjalizowała się też w wyszukiwaniu i tłumaczeniu nieznanych dotąd utworów dla młodych czytelników. „Cudowna podróż” Selmy Lagerlöf, „Chłopcy z Placu Broni" Molnára, „Nad dalekim cichym fiordem” Gjems-Selmer, tomy opowieści o doktorze Dolittle Loftinga weszły potem do kanonu klasyki dziecięcej.
Marzenia łączące młodą parę mogły potem zagubić się w codzienności, która na ogół skłania do rezygnacji z młodzieńczych ideałów i zmusza do kompromisów. A oni oboje ze wzruszającą stałością dochowali wiary swoim przekonaniom, że życie powinno być podporządkowane wartościom wyższym niż materialne i służyć interesom ogółu. Jedynym luksusem, na jaki sobie pozwalali, były zagraniczne podróże.
uzupełniają się w nich
16.
O! Jest Pavese! Nigdzie go nie mogłem znaleźć. A Rodowodów niepokornych nie znalazłem do dziś. Szukałem po całym domu w sposób bardzo metodyczny. Kiedy przeszukałem całą półkę, przyklejałem do niej żółtą karteczkę. I nic.
- Nie znalazłeś? - pyta żona, Hanna. - A ja znalazłam.
- Cywińskiego? U ciebie był?
- Znalazłam, ale nie mogę sobie przypomnieć gdzie. Teraz sobie przypominam, że go szukałeś, a ja znalazłam.
- Słuchaj, przecież ja go szukałem trzy dni. (Pani Hanna idzie sobie przypomnieć, gdzie znalazła i zgubiła Cywińskiego).
- Lubi Pan pożyczać książki?
- Nie. Czasami pożyczam kolegom syna, ale wtedy zastrzegam się dziesięć razy, podpisuję książkę trzy razy. Najchętniej wklejałbym kartkę "skradziono u Andrzeja Osęki", jak było napisane na żarówkach w tramwajach - "skradziono w MZK".
-A czy jest coś, czego za żadne skarby Pan nie pożyczy?
- Chyba bym zwariował, gdybym miał pożyczyć komuś Prousta w oryginale.
- W przedpokoju też, ma Pan książki.
- Tu są Leniny i Staliny. Są jeszcze w walizkach nie rozpakowane książki po moim ojcu. Haniu, czy znalazłaś tego Cywińskiego?
-Nie.
- U Hani w pokoju są albumy, słownik przedwojenny Karłowicza, Kryńskiego i Niedźwieckiego, lepszy niż Doroszewskiego, a w pracowni podręczniki architektoniczne, opisy standardów budowlanych i tak dalej. Haniu, masz w końcu tego Cywińskiego?
- Mam.
- I gdzie to było?
- W miejscu, na które dziesięć razy patrzyłam.
- Ale gdzie patrzyłaś?
- No tu, na tę półkę.
albo niezbyt akceptują
17.
- Kaś beł? - pyta sie go. Nie poznała nic.
- W lesie.
- Coś hań robieł?
- Hodziłek se i gwizdał - pado diaboł, bo cos sie mu ta babsko widziało? Baba i baba. Jesce nie dokóńceł, kie w pysk dostał, jaze mu zezwieńcało w usak.
- Edź - meśli se - to haw tak witajom? Ale to nic.
- A nie wies to, bezero - krzicy baba - co teroz wiesna, roboty moc?! To ty se bees po lesie gwizdał?! Cie go! Jaki drózdz! Ale dobrze, coś haw. Zbieroj sie, wesele u Walka Łojasa, pytace haw beli. A cobyś tąńceł! Bo padajom na tobie sytka: dziad! nieruchajda!
są o siebie zazdrośni
18.
- Kiedy już o tych rzeczach mowa – odezwał się Iks – opowiem panom o przygodzie znajomego krótkowidza. Poszedł on z żoną do wielkiego magazynu z konfekcją damską. Żona wybierała coś, co miało jej służyć do podniesienia urody, a mąż tymczasem przechadzał się po obszernym magazynie. Pomimo, że miał wzrok krótki, dojrzał niezwykle elegancką sylwetkę kobiety, która stojąc przy ladzie oglądała żurnal. Zbliżył się, już miał szepnąć – „jestem oczarowany”, i dopiero wówczas spostrzegł, że jest to manekin. Sztuczna kobieta, zrobiona zręcznie, łudząco, była reklamą, czy też zabawką dla gości.
Mąż wrócił spokojnie do żony, po czym wyszli oboje ze sklepu. Żona powiedziała na ulicy: „Gdy tylko zobaczysz kobietę, która nie jest twoją żoną, stajesz się nieopanowany; cóż to za nieprzyzwoite zachowanie podchodzić tak blisko do nieznajomej”. – „Ha, ha – odpowiedział mąż – sztuczna”. – „Wiem, że sztuczna”. – „Więc czego się dąsasz? To zdarzenie miało w sobie pierwiastek komizmu, a ty się nie śmiejesz, tylko się gniewasz”. – „Nie wykręcaj się pierwiastkiem komizmu! Zawsze jesteś taki sam i niepoprawny”.
Ponieważ Iks na tym skończył, sędzia powiedział:
- Nie rozumiem, do czego pan dążył, aby w ten sposób zakończyć to opowiadanie. Skoro żona wiedziała, że mąż podszedł zbyt blisko do kobiety sztucznej, z jakiej racji mówiła mu słowa nieprzyjemne? Żona nie miała racji.
- Żona miała rację. Mąż jej interesował się kobietą prawdziwą. Spragniony Arab, ujrzawszy na horyzoncie oazę, kieruje swego wielbłąda w tę stronę; okazuje się, że to była fatamorgana, złudzenie. Ale kiedy kierował swego wielbłąda w tę stronę, oaza dla Araba była prawdą.
rozczarowują się
19.
Pozostaje niewzruszony fakt, że śmiertelnik, którego naturę poznawało się jedynie podczas krótkich wejść i wyjść, w okresie rozfantazjowanych tygodni, zwanych narzeczeństwem, może się okazać jako stały małżeński towarzysz czymś lepszym lub gorszym od wyobrażeń, ale na pewno nie tym samym. Można by się dziwić, że ta zmiana tak szybko wyszła na jaw – gdyby nie podobne, porównywalne metamorfozy. Zamieszkanie pod jednym dachem z błyskotliwym salonowcem albo oglądanie ulubionego polityka w ministerialnym fotelu mogą spowodować podobną zmianę widzenia; w tych przypadkach również zaczyna się od małej wiedzy i dużej wiary, a często kończy się na odwrotnych wielkościach.
A jednak te porównania mogą nas zwieść na manowce, trudno bowiem o człowieka mniej zdolnego do błyskotliwej mistyfikacji niż pan Casaubon: był sobą tak uczciwie, jak jest sobą każde przeżuwające zwierzę, i nigdy nie brał czynnego udziału w tworzeniu jakichkolwiek złudzeń co do swojej osoby. Jak więc to się stało, że w czasie tych kilku tygodni po ślubie Iksa nie tyle zauważyła, ile odczuła, z dławiącą rozpaczą, że te szerokie gościńce pełne świeżego powietrza, jakie marzyło jej się znaleźć w umyśle męża, okazały się antykamerami i krętymi korytarzykami, które, zdawałoby się, prowadzą donikąd. Może dlatego, że w narzeczeństwie wszystko przyjmuje się jako tymczasowe i wstępne i najmniejszy ślad zalet czy uzdolnień przyjmowany jest jako zapowiedź wspaniałych zasobów, które ujawnią się niespiesznie po ślubie. Po przekroczeniu progu małżeństwa oczekiwania koncentrują się na chwili obecnej. Wstąpiwszy raz w małżeńską łódź, nie sposób nie zdać sobie sprawy, że nie posuwa się ona naprzód, że morza nie widać, że – krótko mówiąc – człowiek zajmuje się badaniem stojącego stawu.
Podczas rozmów przed ślubem pan Causaubon nieraz długo coś wyjaśniał czy też rozwodził się nad jakimś wątpliwym szczegółem, którego znaczenia Iksa nie potrafiła pojąć; wydawało się jej jednak, że ta ułomna logika wynika z przypadkowości ich spotkań, i młoda narzeczona, silna wiarą w przyszłość, wysłuchiwała z gorączkową cierpliwością listy możliwych argumentów, jakie mogą zostać wytoczone przeciwko całkiem nowemu poglądowi pana Causaubona na filistyńskiego boga Dagona i inne rybie bóstwa, i sądziła, że w przyszłości będzie spoglądała na tak istotny dla niego problem niemal z taką samą co on powagą.
tęsknią
20.
Jam już łzy moje wszystkie dawno wypłakała;
wyschło źródło – ni kropli nie ostało więcej.
Od nocnego czuwania zblakły moje oczy,
gdym ognia wypatrując płakała w ciemności,
że go nie ma i nie ma… A kiedym zasnęła,
wnet mię wątłe komara budziło brzęczenie –
i tylem okropności śniła już o tobie,
że nie wiem, jak je zmieścił czas, co spał wraz ze mną…
I oto dziś, po tylu mękach – pies twój wierny,
domu stróż – jakże mam cię, gdy już serce więcej
nie boli, nazwać, panie? Maszt jesteś, nadzieja
okrętu! Słup, co wspiera strop domu! Rodziców
radość, syn pierworodny! Ziemia zrozpaczonym
jawiąca się żeglarzom! Pogoda wiosenna
po długiej słocie zimy! Źródło pośród skwaru!
Ach, wszystko jest radością, co wyzwala z męki!...
Takimi oto słowy witam mego męża –
I niech mi nikt ich za złe nie bierze, gdym tyle
Wycierpiała…
spotykają po latach
21.
Płacząc w objęciach trzymał drogą połowicę.
A jak żeglarze ziemi cieszą się widokiem,
Których nawę Posejdon na morzu szerokiem
Burzą i bałwanami roztrzaskał na szczęty −
Więc owi, co przez wzdęte przedrą się odmęty,
Ku lądowi, słonawym obwalani błotem,
Jakże radośnie na brzeg wyskakują potem −
Z taką radością męża powitała żona,
Dwojgiem śnieżystych ramion garnąc go do łona.
nie mogą bez siebie żyć
22.
Jakże bez ciebie żyć mogę?
Jakże zapomnę twoich słów tak słodkich
I twej miłości, łączącej nas, drogiej,
By żyć samotnie w tych lasach bezludnych?
Gdyby Bóg nawet stworzył inną Ewę,
A jeszcze jedno żebro dałbym na to,
Utrata ciebie nigdy memu sercu
Bić by nie dała; nie, o nie, gdyż czuję
Więzy Natury, tyś jest ciało z ciała,
Kość z kości mojej, a od twego stanu
Nigdy mojego oddzielić nie mogę,
Czy to w niedoli, czy to w szczęśliwości.
myślą i wspominają
23.
Słyszałem wiele razy w roku, jak dziadek opowiadał przy stole anegdoty — zawsze te same — o zachowaniu się starego Igreka przy śmierci żony, przy której czuwał dzień i noc. Dziadek, który go nie widział od dawna, pobiegł doń do posiadłości, którą Igrekowie mieli w pobliżu Zet, i aby mu oszczędzić momentu wkładania ciała do trumny, zdołał go, zapłakanego, wyciągnąć z pokoju żałoby. Przeszli kilka kroków w parku, gdzie było trochę słońca. Naraz Igrek, ujmując dziadka pod ramię, wykrzyknął:
— A! stary przyjacielu, co za szczęście przechadzać się razem w tę piękną pogodę. Nie uważasz, że to jest ładne, wszystkie te drzewa, te głogi i ten staw, którego mi jeszcze nigdy nie winszowałeś? Wyglądasz jak stara szlafmyca. Czujesz ten wietrzyk? Ach, niech gadają, co chcą, drogi Amadeuszu, życie ma swój urok!
Naraz przypomniała mu się zmarła żona i uważając z pewnością za nazbyt skomplikowane dochodzić, jak mógł w podobnej chwili poddać się odruchowi radości, przeciągnął tylko ręką po czole, gestem właściwym mu za każdym razem, kiedy się nastręczała jakaś trudna kwestia, osuszył oczy i przetarł binokle. Ale nie mógł się pocieszyć po stracie żony i w ciągu dwóch lat, o które ją przeżył, powiedział do dziadka: „To śmieszne, bardzo często myślę o biednej żonie, ale nie mogę myśleć o niej dużo na raz."
„Często, ale nie dużo na raz, jak dobry stary Igrek" — stało się jednym z ulubionych zdań dziadka, który wygłaszał je z powodu rzeczy bardzo rozmaitych.
te minione pełne miłości lata
24.
Ho! ho!... przy niej, co ją wspominam wieczorem w dobry sposób, nie przygodziłoby się tak granuli... gospodyni to była, gospodyni!... Juści, że i mamrot, i przeklętnica też, że i dobrego słowa nikomu dać nie dała i cięgiem się z babami za łby wodziła... ale zawżdy żona i gospodyni! - Tu westchnął pobożnie na jej intencję, i żal go jeszcze większy dusił, bo przypominał, jak to bywało...
Przyszedł z roboty, spracowany - to i jeść tłusto dała, i często gęsto kiełbasy podtykała kryjomo przed dzieciskami... A jak się wszystko darzyło!... i cielaki, i gąski, i prosiaki... że co jarmarek było z czem jeździć do miasta, i grosz był zawsze gotowy, na zakład z samego przychówku... A już co kapusty z grochem, to już jensza zgoła tak nie potrafi...
A teraz co?...
idą za drugim nawet do piekła
25.
„Na okropność tych pieczar, ten zamęt głęboki,
Na to państwo milczenia i wiecznej pomroki,
Błagam was, Eurydykę wróćcie mi kochaną,
Zwiążcie przędzę jej życia za wcześnie zerwaną.
Wszystko wam będziem winni, za waszym rozkazem
Czy prędzej, czyli później zejdziem się tu razem.
Tu jest dom nasz ostatni; wszystkich los ten czeka,
Urodzenie dług śmierci wkłada na człowieka.
I ona wróci całe ukończywszy życie,
Za dobrodziejstwo przyjmiem kilku chwil użycie.
Lecz gdybym nieszczęśliwy nie miał widzieć żony,
Żyć nie chcę; tak śmiercią będę z nią złączony”.
Gdy to nuci i struny zgodnie z śpiewem wzrusza,
Płaczą cienie.
===========
Dodane 14 stycznia 2012:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu