Dodany: 24.12.2011 12:55|Autor: bezon
Nie mamy czego zazdrościć
Niedawna śmierć północnokoreańskiego dyktatora (na jakiś czas) rozbudziła w mediach zainteresowanie tym krajem. Na jego fali, zupełnie przypadkowo, trafił w moje ręce świeżo wydany reportaż Barbary Demick pod prowokującym tytułem, zaczerpniętym z popularnej północnokoreańskiej piosenki. Do tej pory moja wiedza o Korei Północnej ograniczała się do szczątkowych informacji ze szkoły średniej o wojnie koreańskiej z lat 50. i tego, co udało się wypatrzeć i wyczytać w telewizji i Internecie. Można powiedzieć, że wiedza ta sprowadzała się do ogólnego wrażenia, że świat nie ma czego Korei Północnej zazdrościć. Stalinizm, głód, łagry, zacofanie i bieda to słowa-klucze służące do zdefiniowania KRLD, dziś powiedzielibyśmy tagi. Korea Północna ma dla nas twarz „wiecznego prezydenta” Kim Ir Sena i „ukochanego przywódcy” Kim Dzong Ila, a naród ten jawi nam się jako bezkształtna masa, posłusznie maszerująca w szeregu po monumentalnych placach i śpiewająca czołobitne piosenki. Barbara Demick wydobywa z tej masy człowieka i ukazuje rzecz oczywistą, która jednak, może wstyd przyznać, mnie osobiście zaskoczyła: w tym nieludzkim świecie ludzie też kochają i przyjaźnią się, plotkują z sąsiadami, chodzą do fryzjera i do kina, podróżują i czytają, mają hobby... Nigdy nie myślałem o tym kraju w ten sposób.
W historię powojennej Korei Północnej umiejętnie zostały wplecione losy kilku ludzi, o których od samego początku wiemy, że w pewnym momencie uciekną z KRLD (w innym wypadku nigdy byśmy ich nie poznali). Śledząc ich życie poznajemy Koreę Północną „od kuchni” - możemy zobaczyć, jak wygląda drabina społeczna, nauka, praca i rozrywka, na co wydaje się zarobione pieniądze, o czym się marzy i czego się obawia, jaka jest północnokoreańska moralność.
Okaże się nagle, że Korea Północna nie jest monolitem – to, że ruch dysydencki tam nie istnieje, nie znaczy, że ludzie się nie buntują. Droga do buntu jest jednak daleka – jakich tragedii i upokorzeń trzeba doświadczyć, by urobiony przez nachalną, prymitywną propagandę mózg zaczął samodzielnie myśleć i wyciągać wnioski? Wyobraźcie sobie, jak musi czuć się człowiek, który pewnego dnia odkrywa, że wszystko, co mu wpajano od pierwszych dni życia, jest fikcją? Ucieczka nie jest więc łatwa nie tylko ze względów organizacyjnych (transport, pieniądze na łapówki, nielegalne przekroczenie granicy, tajniacy poszukujący zbiegów), ale przede wszystkim psychologicznych. Większość bohaterów nie zamierzała uciekać z Korei na stałe, bo i nikt nie spodziewał się, że za granicą jest o wiele lepiej. Koreańczycy z Północy nie zdawali sobie sprawy z przepaści dzielącej ich kraj od reszty świata. Jedna z bohaterek uświadomiła to sobie dopiero wtedy, gdy tuż po przedostaniu się do Chin natknęła się na miskę dla psa wypełnioną białym ryżem i skrawkami mięsa – czymś, czego sama nie widziała od wielu miesięcy…
Czytałem wiele książek o tematyce łagrowej. Pamiętam, iż swego czasu wstrząsnęła mną historia o tym, jak Chińczycy przebywający w sowieckich łagrach chwalą sobie panujące w nich warunki, przeciwstawiając je obozom w swoim kraju (W. Bukowski, „I powraca wiatr”). Mimo iż od czasów Mao w Chinach wiele zmieniło się na lepsze, kraj ten i dzisiaj pod wieloma względami nie kojarzy się najlepiej. Podczas lektury reportaży z Korei najbardziej szokującym było dla mnie to, iż w opowieściach Koreańczyków z Północy Chiny występowały zawsze w roli oazy dobrobytu i wolności (!). To, jak i wspomniana wyżej scena z miseczką ryżu dla psa, na długo pozostanie w mej pamięci jako uosobienie tego, co się w tym kraju (za milczącą zgodą świata) dzieje.
„Światu nie mamy czego zazdrościć” zasłużyło, moim zdaniem, na najwyższą ocenę. Jak zauważył jeden z recenzentów, jest to jedna z tych cennych lektur, które zmieniają nasze widzenie rzeczywistości. Cenną częścią książki jest opis adaptacji uciekinierów do życia w Korei Południowej, uświadamiająca nam ogrom wyzwań, przed którymi kiedyś (miejmy nadzieję) stanie zjednoczone państwo koreańskie. Nie wszyscy jednak sobie tego życzą…
PS. Temat jest na tyle poruszający i ciekawy, iż skłania do poszukiwania kolejnych „północnokoreańskich” pozycji. Po polsku znalazłem jeszcze dwie: „Uchodźcy z Korei Północnej. Relacje świadków” i „Usta pełne kamieni. Dziesięć lat w północnokoreańskim gułagu”, do przeczytania w najbliższym czasie…
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.