Za ten grzech, że widziałeś Kaina
No, nie mogę! Zaczyna się tak obrzydliwie, tak ohydnie, że z gębą wykrzywioną w niesmaku, z przerażeniem zajrzałem ze strony pierwszej na drugą. Jak dzieci przez rozczapierzone palce patrzą na film grozy, tak ja z przymrużonymi oczami przesmyknąłem się przez kolejne akapity. Pan Jacek chciał zapewne zrobić przesiew wrażliwców, bo co innego? Ostrzegam tych miękkoskórych: NIE CZYTAJCIE PIERWSZEJ STRONY! Ale też i uspokajam: dalej jest już tylko lżej. Nie mówię: lekko. Lżej!
Jednakże będzie siarczyście od mrozu i słów niewybrednych. Zmysły wasze poczują brud i smród ludzkich ciał i ich okryć; obskurnych nor, w których koczuje pan Jacek; przegrzanych, gęstych od spalin, rozsypujących się i rzężących resztkami sił kabin autostopowych okazji. Dowiecie się, w jakim znoju wyrywa się wiecznej zmarzlinie potęgę gospodarczą Rosji (sowieckiej czy putinowskiej - wsio rawno!) - diamenty, złoto, srebro i inne szlachetne kruszce; w jakich ekstremalnych warunkach geograficznych, meteorologicznych, politycznych i gospodarczych ludzkie wraki ryją tę nieprzyjazną skamielinę, zalewając beznadzieję czymkolwiek, co ma powyżej 40 procent (tanie, podłe wino jest szlachetną rzadkością). Nawet dziedzina ekskrementów poddana zostaje uczciwej i wnikliwej obserwacji.
A owa swoista ewolucja stanie przed wami w całej zrozumiałości: w jaki sposób odcięty od reszty świata zbiór katów i ofiar zsyntetyzować w społeczeństwo ofiar i wyłącznie ofiar. Zrozumiecie, dlaczego, odarci z człowieczeństwa, ani jedni, ani drudzy nie potrafili w przeważającej większości skorzystać ze zwróconej im wolności. Ani oni, ani ich potomkowie. Sowiecki Gułag zamienił się dla nieszczęśników w gułag egzystencjalny.
I jak zwykle was zaskoczy, że Rosja to nie tylko Rosjanie, ale także Jakuci, Eweni, Ewenkowie, Czukcze, Buriaci i wiele innych narodów, zdominowanych przez Ruskich. Okiem antropologa ujrzycie, jak ten tzw. Naród Radziecki (śmiechu warte!) po rozpadzie Związku Radzieckiego dzieli się na narodowe samoświadomości, wkraczające w niebezpieczne obszary nacjonalizmu. Mieszać się wam będzie w głowach od kalejdoskopu krwistych bohaterów. Kto swój, kto obcy, kto zły, kto dobry, kto paputczik, kto błatnik, kto otszelnik, a kto chiszcznik? No i co to ten szatun?! Pogubić się można. A słownika na końcu, co by się przydał, nie ma!
A jakie tam charaktery! Jakie historie! Pan Jacek jak magnes przyciąga te opiłki ludzkich losów. Dla was chcąc je zdobyć, chodzi i jeździ na ciągłej bani. A jego rozmówcy, nagrzani alkoholem, otwierają hurtowo swoje dusze i aż łzy się leją potokami od kołymskiego tragizmu i nadmiaru wódki. Wódka grzeje, wódka otwiera pamięć, wódka leczy rany. Wódka rozpoczyna dzień, wódka wędruje ze słońcem po niebie i wódka dzień kończy. Ale obrazy pana Jacka, mimo ciągłej libacji, są ostre i przejrzyste jak jakuckie, mroźne powietrze.
Jak uczy Milan Kundera: powieść nie powinna przypominać wyścigu kolarskiego, lecz ucztę, na której podaje się niezliczoną liczbę dań. Macie tu więc ucztę z niezliczonych ludzkich postaci i ich opowieści. Zabrakło jednak kompozycyjnego pomysłu. Jak ten wyścig kolarski, wypadki podążają jednoliniową, wąską strugą. Zmierzają jednokierunkowym traktem kołymskim od punktu A do punktu Z i do złudzenia przypominają zlepek notek reportażowych przesyłanych wcześniej do "Wyborczej". Polski wątek, zamykający książkę, podkreśla jedynie brak pomysłu na ciekawszą konstrukcję całości.
Nie wiem, czy pan Jacek jest godnym następcą pana Ryszarda i szczerze powiem, że mam to w nosie. Cieszy mnie to, aż do zajadów, że pisze rzęsistym, gęstym i wysyconym językiem o krwistych, żylastych i mięsistych bohaterach i robi to w sposób dający frajdę czytania, z potężną porcją wiedzy o miejscach i tzw. "okolicznościach przyrody", wobec których większość z nas modliłaby się o ciepły i bezpieczny kąt. Dzięki, Panie Jacku.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.