Dodany: 08.06.2012 20:47|Autor: dot59
A ludzkie losy jak te chmury...
Na „Chmurdalię” zasadzałam się w bibliotece od dłuższego czasu, mając przedziwną pewność, że kiedy już zabiorę się do czytania, trudno mi będzie ją odłożyć. I rzeczywiście, okazała się nawet lepsza od „Piaskowej Góry” - trochę mniej „jelinkowata”, choć upodobanie do mocnego i niekoniecznie wytwornego języka tak całkiem autorce nie minęło (co widać chociażby w scenie awantury Jadzi z Leokadią; trzeba jednak powiedzieć, że mało cenzuralne wyrazy pojawiają się tylko tam, gdzie ich obecność uwiarygodnia świat przedstawiony). Gdyby nie rozbudowała za bardzo – niepotrzebnie i z nadmiarem szczegółów anatomiczno-erotycznych – całego wątku z „Hotentocką Wenus”, postawiłabym szóstkę. Bo poza tym powieść jest świetna, bardzo polska i bardzo ludzka, pełna tolerancji dla najróżniejszych ułomności i odmienności, a wyśmiewająca małoduszność, zawiść, próżność; przedstawiająca losy kilku pokoleń Polaków z różnych środowisk równie wymownie, jak niejedna pozycja dokumentalna; niestroniąca od brzydoty, ale pełna swoistego piękna. A przede wszystkim wiary w bezinteresowną dobroć ludzi: „Ciocie Herbatki” wychowujące podrzutka, Grażynka Kalthöfer (de domo Rozpuch) bezinteresownie oferująca dawnej sąsiadce dach nad głową i nieograniczoną pomoc finansową w leczeniu córki, „Babcia Kolomotywa”, nieumiejąca się ładnie wysławiać, lecz umiejąca dać wnuczce miłość pod postacią „pysznych kanapek ze śmietaną i cukrem” oraz sukienki z „farbowanych na czerwono pieluszek”*, Apostolea Ellinas traktująca sublokatorkę jak własne dziecko – jakież to piękne antidotum na istnienie postaci tak antypatycznych, jak Leokadia Wawrzyniak, John III Smith czy Szef Wątroba!
I pełna też nadziei, że marzenia - nawet niestandardowe - mogą się spełnić: Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu
Momentami wydaje się niewiarygodne, że można tak wiele i tak wyraziście opowiedzieć o tylu ludziach, rozproszonych w czasie (od połowy XIX po ostatnie lata XX wieku) i przestrzeni (nieomal po całej półkuli północnej), których historie zazębiają się ze sobą czasem ledwie jakimś wątlutkim elementem, czasem sporym wycinkiem losów tej czy innej osoby – a przy tym nie zamącić czytelnikowi w głowie liczbą wątków, nie zemdlić go moralizatorstwem i nie zanudzić czytankowymi analizami motywacji bohaterów. A jednak można! Kto nie wierzy, niech przeczyta „Piaskową Górę” i „Chmurdalię” zaraz po którejś z popularnych krajowych sag rodzinnych i sprawdzi, czy nie będzie mu tak, jakby, zamulony standardową imieninową sałatką z gotowanych jarzyn z majonezem, z rozkoszą odzyskał smak, kosztując jakiejś śródziemnomorskiej kombinacji chrupiących surowych warzyw, aromatycznego octu, łagodnej oliwy i pikantnych przypraw. Jasne, gusta są różne, ale czasem – przyzwyczajeni do „tego, co zawsze” - nie wiemy, że coś nam będzie smakowało, póki nie spróbujemy!
---
* Joanna Bator, „Chmurdalia”, wyd. WAB, Warszawa 2012, s. 374.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.