Dodany: 21.05.2014 20:53|Autor: AnnRK

Książka: Upiory spacerują nad Wartą
Ćwirlej Ryszard

3 osoby polecają ten tekst.

Gdy głowa nie pasuje do ciała, czyli absurdy PRL-u


Nad Wartę mam niedaleko. Wystarczy minąć kilka bloków i ruchliwą ulicę. Choć nie jestem miłośniczką spacerów, zdarzało mi się wędrować wzdłuż rzeki. Czasem bez celu. Czasem, by dotrzeć do centrum Poznania bez konieczności korzystania z transportu miejskiego. Najczęściej z aparatem, by uwiecznić jesień, zimę albo kajakarzy płynących to z prądem, to pod prąd. Żaden ze spacerów nie przypominał jednak tego, na który ruszyłam z Ryszardem Ćwirlejem i jego upiorami. Może i dobrze, bo podziwianie na wodzie kaczek to zupełnie co innego, niż znalezienie w tym samym miejscu... trupa.

Nie dość, że trup, to jeszcze bez głowy. Na szczęście głowa szybko się odnajduje. I to niedaleko, bo po drugiej stronie rzeki, skąd podbierakiem do ryb wyciąga ją pewien amator piwa i połowów.

Szczęście? Zaraz, zaraz, jakie szczęście?

"Ta głowa nie pasuje do tego ciała"[1] - oświadcza lekarz. To może oznaczać, że w Poznaniu grasuje seryjny morderca.

Powieść "Upiory spacerują nad Wartą" rozpoczyna cykl kryminałów osadzonych w Poznaniu lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Już tom pierwszy wspaniale pokazuje PRL-owską rzeczywistość. Podejrzewam, że kolejne części ten portret rozbudują, a całość złoży się na ciekawy obraz tamtych czasów.

Tymczasem wróćmy jednak do Poznania z czerwca 1985 roku. Wyłowienie z Warty trupów kobiet wzbudza uzasadniony niepokój. Plotki szerzą się w tempie plotkom właściwym, spekulacjom nie ma końca, a zespół śledczych z Komendy Wojewódzkiej MO dwoi się i troi, by złapać mordercę. Przewodzi im kapitan Marcinkowski, dumny właściciel nowiutkiego poloneza (koloru określanego - w zależności od sympatii do właściciela - jako "piasek pustyni" bądź "sraczkowaty"), miłośnik barów mlecznych i oczywiście alkoholu. Tego ostatniego poleje się w tej historii sporo (wzmianka o dwojeniu i trojeniu nabiera w tym momencie głębszego znaczenia, a właściwie kilku głębszych). W domu, w barze, w biurze, nad rzeką. Piwa, bimbru, wódki. "Przed jedzeniem na lepszy apetyt, w trakcie jedzenia dla polepszenia trawienia i po jedzeniu, żeby się wszystko w żołądku uleżało"[2]. No to chlup!

Ekipa Marcinkowskiego jest niezwykle barwna. Do pomocników kapitana należą Blaszkowski - bystry, pełen zapału szeregowy, który kulturą i obyciem pasuje do nieprzebierających w środkach milicjantów jak kwiatek do kożucha oraz chorąży Olkiewicz - nasączona alkoholem kreatura o ilorazie inteligencji nie do porównania z nikim, kogo nie chce się obrazić.

Malowniczy ludzie, malownicze realia. Nie zapominajmy jednak o wyłowionych z Warty trupach, które wzbudzają niepokój nie tyle samą swą napuchniętą obecnością, co niekompletnością. Dlaczego ktoś zadawał sobie trud odcinania głów? "I jedno jest pewne, to nie branżowe wykonanie, bo nikt uczciwy, co miałby interes w dopomożeniu jej w zejściu z tego świata, nie marnowałby cennych kalorii, zdobytych dzięki kartkowemu przydziałowi białka, na obcinanie głowy, ino by se ją normalnie zarżnął jak wieprzka"[3]. Tak twierdzi pan Tosiek, właściciel jednej z melin. A on wie, co mówi. Wygląda więc na to, że morderstwa są wyjątkowo nietypowe, a co za tym idzie, milicja ma naprawdę trudny orzech do zgryzienia. Nie pozostaje nic innego, jak ruszyć w miasto w poszukiwaniu świadków i wskazówek.

Ryszard Ćwirlej zadbał o szczegóły topograficzne. Każdy, kto choć trochę zna Poznań, bez trudu zlokalizuje opisywane przez niego miejsca. To zaleta nie tylko dla poznaniaków, ale także dla tych, którzy lubią, gdy fabuła osadzona jest w scenerii, jaką bez trudu można sobie wyobrazić bazując jedynie na opisach zamieszczonych w książce. Język powieści jest naturalny, jakby pochodził wprost z ulic i podwórek. Niepozbawiony wulgaryzmów (obracamy się w przestępczym półświatku oraz w milicyjnych szeregach, trudno więc oczekiwać salonowych dysput, w których nieopatrznie rzucona "motyla noga" wywołuje konsternację i rumieńce), nie przekraczających jednak granic dobrego smaku. Wręcz przeciwnie, dodają one dialogom mocy, niekiedy bawią, innym razem podkreślają emocje, strach, złość czy ekspresję pijackich okrzyków. Jest tu także miejsce dla określeń gwarowych, wszak Poznań - to sunąca ulicą bimba, zjedzona na śniadanie sznytka, to kejter goniący po podwórku kota czy pyry gotowane na obiad.

Humor jest tej powieści mocną stroną. Bawią nie tylko absurdy opisywanych czasów, ale także dowcipy (obecnie określane jako dowcipy z brodą lub suchary), dialogi, komiczne sceny, no i same postaci, których zachowania lub tok myślenia niekiedy rozkładają na łopatki. Duży udział w tym wszystkim ma lejący się stale alkohol. Cóż, bohaterowie Ćwirleja za kołnierz nie wylewają, a ich alkoholowe przygody dostarczają nam sporo rozrywki.

Choć "Upiory spacerują nad Wartą" to przede wszystkim kryminał, śledztwo toczy się bowiem nieustannie (niekiedy zygzakiem), największym atutem powieści jest szczegółowo i z humorem przedstawiony okres PRL-u. Dla pamiętających tamte czasy to nie lada gratka i powrót w przeszłość w celu odkurzenia własnych wspomnień. Dla młodszych pokoleń - lekcja historii, dużo bardziej atrakcyjna niż ta, którą uczniom serwują placówki edukacyjne. Od obecnych czasów PRL dzieli przepaść. Trudno sobie bowiem teraz wyobrazić świat magnetowidowych kaset sprowadzanych zza żelaznej kurtyny (nie to, żeby na użytek domowy, wszak telewizor bywał luksusem, magnetowidy mieli nieliczni), zegarków marku Ruhla, radiomagnetofonów Kasprzak, telewizorów Neptun, kolejek i antykolejek, pustych sklepowych półek, kartek reglamentacyjnych, fascynacji zachodnimi produktami, dżinsów z Pewexu i mlecznych barów.

PRL u Ryszarda Ćwirleja to jednak nie sam humor (o mniej lub bardziej czarnym zabarwieniu). Akcja powieści rozgrywa się w czerwcu, miesiącu dla poznaniaków ważnym nie tylko ze względu na to, iż ruszały Międzynarodowe Targi Poznańskie (dzięki czemu szczęśliwi studenci, jako jedyni w kraju, ostatnie egzaminy zdawali przed końcem maja), ale przede wszystkim z powodu rocznicy Czerwca '56, krwawo stłumionego przez wojsko i milicję strajku Wielkopolan przeciwko ówczesnej władzy. Nawiązanie do tych tragicznych wydarzeń pokazuje, że pamięć o nich jest niezwykle dla poznaniaków ważna.

Cykl o poznańskich milicjantach zaczął się niezwykle obiecująco. Rozwiązanie kryminalnej zagadki zaskakuje, ale to nie ona jest głównym atutem powieści. Autor zabiera nas w różne zakątki Poznania, pokazując je z niezwykłą starannością. Zajrzymy w nadwarciańskie zarośla, na komisariat, do studenckich akademików, eleganckich mieszkań i zagraconych lokali, do barów, blokowisk, a nawet... burdelu. Spotkamy postaci bardzo charakterystyczne, zapadające w pamięć. Jedne wzbudzą naszą sympatię, inne irytację. Żadna nie przemknie niepostrzeżenie, niezapamiętana. PRL-owska rzeczywistość nakreślona jest wiarygodnie. Humorystyczne spojrzenie na jej absurdy dostarcza sporej dawki rozrywki.

Ten spacer nad Wartą był inny niż zwykle.


---
[1] Ryszard Ćwirlej, "Upiory spacerują nad Wartą", wyd. Zysk i S-ka, 2013, s. 38.
[2] Tamże, s. 200-201.
[3] Tamże, s. 109.


[Recenzję wcześniej opublikowałam na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1520
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Zu_ire 07.02.2015 21:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Nad Wartę mam niedaleko. ... | AnnRK
Nic dodać , nic ująć. Kapitalna książka.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: