Dodany: 22.06.2015 13:52|Autor: carmaniola

Jesień jeżozwierza


Jestem wielbicielką prozy Alaina Mabanckou od pierwszej pozycji, która ukazała się na polskim rynku wydawniczym. Ta miłość do powieści kongijskiego autora trwa nieprzerwanie i do tej pory nic nie zdołało jej ostudzić. Kiedy zatem ujrzałam w zapowiedziach wydawniczych „Zwierzenia jeżozwierza”, w mym oku pojawił się błysk, a w sercu żądza. Przeczucie mnie nie myliło – pisarz po raz kolejny, nie zostawiając czasu na jakikolwiek opór, wciągnął mnie w nurt swoich szalonych fantazji.

Oto na afrykańskim pustkowiu, nad którym samotnie króluje ogromny baobab i gdzie słychać jedynie szelest wiatru przemykającego wśród jego liści oraz szum przepływającej niedaleko rwącej rzeki, siedzi skulony i wyraźnie zdenerwowany jeżozwierz. Jeśli się lepiej wsłuchać, okaże się, że to dzikie stworzenie przemawia zrozumiałym dla nas językiem i z przejęciem o czymś rozprawia, a stare drzewo wydaje się jego wywodom przysłuchiwać.

„(…) »usiądź u stóp baobabu, a po pewnym czasie ujrzysz, jak cały Wszechświat przesuwa się przed tobą«, mówił nam czasem nasz stary zarządca, twierdził, że kiedyś baobaby umiały mówić, odpowiadały ludziom, karały ich smagając swoimi gałęziami (…)”[1].

Co prawda bohater powieści nie jest człowiekiem, a czasy, gdy baobaby odpowiadały i wyznaczały pokutę dawno minęły, niemniej jednak zwierzę w owym specyficznym konfesjonale wyznaje swoje grzechy. Jeżozwierz nie jest bowiem zwykłym przedstawicielem swego gatunku, ale sobowtórem człowieka imieniem Kibandi. Co więcej, nie takim sobie zwykłym sobowtórem, którego zadaniem jest ochrona urodzonej w tym samym co on dniu istoty ludzkiej. Jest sobowtórem  s z k o d l i w y m, groźnym i niepożądanym.

„(…) przekazanie komuś takiego sobowtóra jest bardziej skomplikowane, znacznie trudniejsze, odbywa się w dziesiątym roku życia dziecka, przy czym trzeba je zmusić do przełknięcia inicjacyjnej mikstury, zwanej »mayamvumbi«, odtąd protegowany będzie ją pił regularnie, by osiągnąć stan upojenia, pozwalający mu się rozdwoić, uwolnić drugie ja, żarłocznego klona (…)”[2].

W wyniku tego rytuału narodziła się swego rodzaju trójca, która wkrótce stała się utrapieniem całej okolicy, siejąc strach i śmierć. Człowiek, klon i zwierzęcy sobowtór są ze sobą związani na dobre i złe; nawet śmierć nie może ich rozłączyć, bo umierają tego samego dnia. Zazwyczaj. W tym przypadku stała się rzecz przedziwna: jeżozwierzowi odroczono karę; tak jak Jezus nakazał biblijnej nierządnicy odejść i nie grzeszyć więcej – także jemu podarowano czas na wyrażenie skruchy i poprawę. Przeżył śmierć mistrza, a znalazłszy niemego i bezstronnego słuchacza, poczuł potrzebę powierzenia mu swojej tajemnicy.

Nie bez kozery wspominam o trójcy i spowiedzi, bo w opowieści jeżozwierza sporo jest odwołań do Biblii i chrześcijańskiego boga. Co więcej, człowiek, jego klon i jeżozwierz nie są jedynym ani może nawet najdziwniejszym trio, jakie pojawia się w powieści.

„Zwierzenia jeżozwierza” to metaliterackie i metakulturowe gry i zabawy. Mieszają się w nich magia i rzeczywistość, świat zwierzęcy i ludzki, przeplatają się kultury, religie, zwyczaje i rytuały. U Mabanckou wszystko się burzy i kipi, pojawia się tuż obok swego przeciwieństwa, ale jest to istnienie na zasadzie koegzystencji, a nie scalenia: jak zwierzęta przychodzące w określonych porach do wodopoju – „(…) ten zwierzęcy świat nie mieszał się ze sobą, czas był w naturalny sposób podzielony (…)”[3]. Przy czym nie ma tu miejsca na świętości i wyróżnienia, wszystko można sparodiować i wykpić, zarówno naukę:

„(…) na jeżozwierza, bez trudu wytłumaczyłbym tym matołom, że etnolodzy to ludzie, którzy opowiadają o obyczajach innych istot ludzkich, których na tle swojej własnej kultury uznają za dziwaków (…)”[4],

jak europejskie religie oraz wierzenia i zwyczaje mieszkańców Afryki:

„(…) jeśli Kibandi nie czytał już tych historii, jeżeli wolał książki ezoteryczne, to dlatego, że księga Boga obrażała jego własne wierzenia, krytykowała jego praktyki, oddalała go od nauki przodków, toteż nie wierzył w Boga, gdyż ten zawsze odkłada spełnienie modlitw na jutro, a mój mistrz potrzebował konkretnych i natychmiastowych rezultatów (…)”[5].

W „Zwierzeniach jeżozwierza” roi się od nawiązań do znanych utworów literackich oraz afrykańskich przysłów i powiedzonek. Znajdziemy wzmianki o dziełach Garcíi Márqueza, Quirogi, Sepuveldy, Poego, Faulknera, Cervantesa, La Fontaine'a czy Hemingwaya. Autor bawi się z czytelnikiem w literackie zagadki, wplatając w swoją powieść tytuły i fragmenty znanych dzieł, przy czym czyni to z przymrużeniem oka i przekornym uśmiechem, bo w interpretacji jeżozwierza-narratora nabierają one satyrycznego wydźwięku. Ot, choćby parodia mitu o Narcyzie...

Pewien przystojny i próżny młodzieniec imieniem Amadeusz, który nad wyraz lubił przyglądać się swojemu odbiciu w wodzie, pewnego dnia stracił nagle równowagę i wpadł do rzeki, ale umiał pływać, więc się uratował (sic!):

„(…) by uczcić ten dzień, kiedy z bliska otarł się o śmierć, zerwał czerwony hibiskus, wrzucił kwiat do rzeki, patrzył jak płynie z nurtem, znika w gąszczu paproci i nenufarów, to dlatego mieszkańcy wioski nie nazywają już tego kwiatu »czerwonym hibiskusem«, mówią na niego »kwiat Amadeusza« (…)”[6].

Narracja toczy się wartko, jeżozwierz wyrzuca z siebie wspomnienia jak kolce, czyniąc jedynie krótkie przerwy – przecinki – dla nabrania powietrza. Nawet rozdziały – bo powieść podzielona została na rozdziały, mimo braku innych znaków przestankowych niż przecinek – wydają się zaledwie dłuższą pauzą, akurat na głębszy wdech. Opowieść jest chaotyczna, pełna dygresji i różnego rodzaju wtrętów, ale ta paplanina narratora działa jak narkotyk – bierze czytelnika w posiadanie i nie pozwala mu się ocknąć aż do końcowej kropki. Niektórzy porównują sposób pisania Mabanckou do strumienia świadomości, inni szukają jego korzeni w afrykańskich tradycjach opowieści ustnych. I zapewne wszyscy mają rację. Moim zdaniem, źródeł należałoby szukać także w twórczości Faulknera, Vargasa Llosy i Garcíi Márqueza.

Od samego niemal początku nie mogłam oprzeć się porównywaniu „Zwierzeń jeżozwierza” do „Jesieni patriarchy” Márqueza. W powieści kolumbijskiego pisarza pojawiają się kilkustronicowe zdania, w których króluje przecinek; podobne są tempo i nastrój – wyznania w rytmie szalonej karnawałowej zabawy; a także potoczny, pozornie niestaranny język. Nawet pojawiający się co jakiś czas wykrzyknik „na jeżozwierza” przypomina bardziej wulgarne wtręty „o, kurwa” z „Jesieni patriarchy”. Tytułowy jeżozwierz, podobnie jak Márquezowski dyktator i ich biblijny pierwowzór – Matuzalem, dożywa wieku niespotykanego wśród pobratymców. Patriarcha również miał ssobowtóra, który na jego zlecenie popełnił wiele zbrodni, chociaż to nie jemu dane było dotrwać do jesieni życia.

Warto zerknąć w odmęty tej rwącej rzeki, jaką są „Zwierzenia jeżozwierza” – potrafi błyskawicznie wciągnąć w wir, wywrócić na nice, by w chwilę potem postawić oszołomionego pływaka-czytelnika na brzegu. Być może jednak ten brzeg nigdy już nie będzie dla niego taki sam jak przedtem, bo proza Mabanckou nie tylko bawi, lecz także uczy innego patrzenia na otaczający nas świat i ludzi.

A mnie nadal dręczy pytanie: który z bohaterów literackich bał się w dzieciństwie jaszczurek?!


---
[1] Alain Mabanckou, „Zwierzenia jeżozwierza”, przeł. Jacek Giszczak, wyd. Karakter, 2015, s. 127.
[2] Tamże, s. 12-13.
[3] Tamże, s. 15.
[4] Tamże, s. 121.
[5] Tamże, s. 18.
[6] Tamże, s. 131-132.


[Tekst umieściłam też na swoim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2463
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: adas 28.06.2015 23:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Jestem wielbicielką prozy... | carmaniola
Jak przeczytam książkę, to się na pewno odniosę, czyli pomarudzę jak zwykle;)

Zabójcze oładki swoich powieści ma Karakter, nawet te niby składające się z kilku maźnięć są świetne i prawie zawsze pasują klimatem do treści.
Użytkownik: carmaniola 29.06.2015 08:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Jak przeczytam książkę, t... | adas
Już przytupuję niecierpliwie. ;) A okładki Karakter ma świetne - prawda. :)
Użytkownik: Pani_Wu 07.07.2015 16:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Jestem wielbicielką prozy... | carmaniola
Zamówiłam. Wypowiem się jak przeczytam :)
Użytkownik: adas 27.10.2015 21:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Jestem wielbicielką prozy... | carmaniola
Nie wiem co myśleć. Z reguły szybko po przeczytaniu Kongijczyka potrafiłem się określić, tym razem kompletnie nie. Dwie powieści były odświeżające, w jednej mieszała się nuda z genialnymi opisami, czwarta mnie pozostawiła bez wzruszeń. A ta?

Można przeczytać w dwie godziny. To raczej dopisek do "Kielonka" niż osobna rzecz. Zaczyna się niemrawo, kończy dziwnie, trochę na siłę, a trochę rozczarowująco. Ale w momencie, gdy byłem nią znużony, zaczęło się literackie mięcho. Mabanckou znowu to zrobił, napisał o Afryce i spastiszował europejskie wyobrażenia o niej, a swoich krajanów, przynajmniej kilku, opisał w słodko-gorzki sposób. Przecież opisy wizyty naukowej w wiosce to już totalna jazda po bandzie, podczas której obrywa się dokładnie każdemu. Czytelnikowi też, zresztą w kilku innych miejscach może też?

I jednak ta powolna narracja, złośliwo-ludzka, starego jeżozwierza ostatecznie mnie urzekła. W jakiś tam sposób. Choć jak bym próbował ją opowiedzieć, to wyszedłbym na wariata. Etnologa? Rasistę? Czemu mi to robisz, Alainie?!;)

Użytkownik: carmaniola 28.10.2015 09:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem co myśleć. Z reg... | adas
Hahaha! Też miałam ochotę tak zakrzyknąć. Ten matuzalemowy jeżozwierz urzeka. Nie poprzez samego siebie, ale przez swoje spojrzenie na świat i ludzi. Nie jestem pewna czy ta końcówka jest niemrawa... to znowu nawiązanie do Biblii, nawrócenia - pokuty za grzechy, do powrotu syna marnotrawnego bądź ducha przykutego swoimi przewinieniami do do konkretnego miejsca, lub... po prostu nostalgia za rodzinną ziemią. Nie wiem, co najbardziej Mabanckou chodziło po głowie - zostawił czytelnikowi w samej końcówce zagadkę do rozwiązania. ;-)

To była kolejna książka po "Kielonku", potem pisarz zmienił nieco koncepcję - to też dobrze o nim świadczy, bo wciąż poszukuje nowej formy dla wyrażenia siebie i nowego sposobu zaskakiwania czytelnika. Po kolejną rzecz sięgnę na pewno.

PS. Jancar już, tuż, tuż. ;-)

Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: