Trzeba zacząć od przykrego obowiązku i wrzucić kilka kamyczków do ogródka Kwiatów Orientu. Podziwiam to wydawnictwo za pasję, za upór w wydawaniu koreańskich autorów, za niektóre okładki (ta "Imperium świateł" też świetna), nie mogę jednak przejść do porządku nad jednym - wydawane przez nich książki są fatalnie zredagowane. Niektóre? Czyta się je źle. Przekład nieprzejrzany, tu i ówdzie kilka słów za dużo, dziwne zaimki, zwłaszcza osobowe, nawet "graficznie" tekst potrafi wyglądać fatalnie.
Szkoda. Tym bardziej, że przynajmniej jedną znaną mi ich książkę, przypuszczam, kładzie właśnie brak odpowiedniej korekty/redakcji, choć i tematycznie to ciężka rzecz (chodzi o
Chwasty i inne opowiadania (
Hwang Sok-yong), smutne opowiadania o ludziach pracy w latach 60., klimatem, bo językiem - nie wiem, przywodzi na myśl "licealne" opowiadania Hłaski). Na szczęście "Imperium świateł" jest zbyt dobrą powieścią, by Kim Young-ha się nie wybronił, choć po pierwszych dwudziestu stronach byłem lekko skonfundowany, próbując rozróżnić, co pochodzi od koreańskiego pisarza, a co od tłumacza.
Znałem wcześniej "Wampira", zbiór bardzo dobrych współczesnych opowiadań, w których to co koreańskie zgrabnie mieszało się z tym co zachodnie, w efekcie wywołując burzę z piorunami. Dosłownie, bo jedno z opowiadań za bohaterów miało ludzi trafionych gromem. "Imperium świateł" jest powieścią skrojoną według podobnych zasad, choć tym razem trochę większy nacisk został położony na wspomnianą koreańskość.
Wynika to z życiorysu głównego bohatera, północnokoreańskiego szpiega od dwudziestu lat zamieszkałego w Seulu, od dekady pozostającego "w uśpieniu", niespodziewanie dostającego rozkaz powrotu do ojczyzny (no właśnie, ojczyzny?) w ciągu 24 godzin. Zmusza to faceta nie tylko do natychmiastowego podjęcia decyzji, ale i do dokonania błyskawicznego podsumowania życia.
Wnioski będą, rzecz jasna, niezbyt optymistyczne. Ale "Imperium świateł" nie jest bynajmniej powieścią autotematyczną, skupioną na przeżyciach głównego bohatera (jak sugeruje okładkowa notka), ale rasową trzecioosobową narracją i równolegle otrzymujemy zapis jednego dnia jego żony, córki, byłej kochanki, nawet śledzącego go agenta.
"Imperium świateł", kolejne jej sensy, można obierać jak cebulę. Niezbyt wysmakowane to porównanie, ale pierwszą warstwę tworzy szpiegowska intryga, która jest straszliwie zagmatwana, jak to intryga szpiegowska. Kolejną stanowi opis rywalizacji Południa z Północą, ideologicznej, ekonomicznej, militarnej. Pojawiają się także wspomnienia, a to ze studenckich lat 80. i walk z reżimem (tak, tak, prozachodni tygrys w fazie wielkiego skoku był rządzony przez dyktaturę), a to z rodzinnych wiosek rodziców/dziadków bohaterów. I dopiero po zerwaniu tych trzech warstw docieramy do najostrzejszej części - opisu codzienności współczesnych (circa 2005 roku) południowych Koreańczyków. Z ich lękami, odruchami, pogoniami, gadżetami.
I w pewnym momencie odkrywamy, że to wcale nie jest egzotyczna rzeczywistość. To także nasz świat. Pędzący do przodu, z demonami przeszłości czającymi się gdzieś w podświadomości i w glinianym dzbanie. Może trochę zbyt dużo w tej prozie codziennego zniechęcenia albo banałów codzienności, źle się robi na myśl, że wszystko, każdy poryw, można sprowadzić do szarości, ale Kim Young-ha to na tyle dobry pisarz, by przez chwilę się z nim zgadzać. Przynajmniej przez chwilę.
Ba. Możliwe że to twórca, o którym już za chwilę będą dyskutować Poważni Recenzenci, spierając się, czy słowo "wybitny" to nadużycie, czy niekoniecznie.
Imperium świateł (
Kim Young-ha (Kim Youngha))
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.