Dodany: 23.12.2015 10:04|Autor: Rbit

Wigilia Bożego Narodzenia


"Trwaliśmy w tym rytuale, zakorzenieni od lat, bezbłędnie rozpoznający kolejne akty dramatu, ciągle na tej samej scenie, wobec tych samych twarzy. Skończyłem z ulgą jeść i rozejrzałem się po napiętych obliczach moich bliskich. Ja już przeszedłem ten etap, mam go za sobą, oni ciągle zdążają, są w drodze. Jakby każda z potraw przeprowadzała nas bliżej i bliżej do tego celu, dla którego się tutaj zebraliśmy. Jednocześnie samo przechodzenie absorbowało nas tak dalece, przygotowanie potraw, kolejność odgrzewania, cała ta kuchenna logistyka, potem natężenie uwagi i koncentracja na spożywaniu, tak mocno wszystko to przykuwało naszą uwagę, że podejrzewałem skrycie, iż mijamy to, ku czemu zmierzamy. W gruncie rzeczy rytuał próbuje oswoić to, czego oswoić się nie da, szlifuje ostre krawędzie, zmienia chropawą skałę w gładkie otoczaki, uspokaja powtarzalnością obrzędowych czynności, aż w końcu dochodzi do tego, co nieuniknione: człowiek przysiada w pobliżu tego, do czego rytuał ma prowadzić, nie docierając do celu. I człowiek udaje, że zamieszkuje w pobliżu tego, wobec którego nie da się zamieszkiwać. Rytuał ma być drogą, wyjściem poza zamieszkiwanie, poza to, co znane; najczęściej jednak staje się wygodną formą samego zamieszkiwania. Wygodną, bo usiłującą zachować ślepotę na dramat wpisany w zamieszkiwanie, na to, że bycie u siebie jest zawsze jakimś rozdarciem, jakimś przycupnięciem pomiędzy tym co obce, a tym, co oswojone. Rytuał rodzinny, wspierany rodzinnymi mitami, próbuje zeszlifować zamieszkiwanie do tego, co oswojone, swojskie, bliskie. W wieczerzy nie ma nic innego, nic nieproszonego, zatopieni w szukaniu ości nie słyszymy cichego pukania nieoczekiwanego gościa, zostawiamy puste nakrycie, ale na nikogo nie czekamy, nikt obcy nie może wejść ten obrzędowy krąg swojskości. Rytuał nie otwiera nas, lecz zamyka. Rokrocznie mijamy to, czego nie potrafimy pojąć, ale mijamy z gestem, mijamy przy suto zastawionym stole, mijamy przy karpiach, przy barszczu, przy kapuście, dobre jedzenie i nastrój rodzinnego zgromadzenia wynagradzają naszą niegotowość, dają nam wygodne usprawiedliwienie, potrzebujemy tego usprawiedliwienia, potrzebujemy niewinności dziecięcia, chcemy nad śnieg wybieleć.
Po wieczerzy opadamy na fotele zmęczeni, napełnieni, z poluzowanymi paskami, z poczuciem trudów przejścia. Namęczyliśmy się, podczas przygotowań, podczas samej wieczerzy, nie mamy sobie nic do wyrzucenia. Wielkie historie mijają nas, niezaproszone, przechodzą za oknami, przekradają się ciemnymi zakamarkami Domu. Może tak powinno być, może spotkanie twarzą z twarz, stanięcie wobec nich bez tych wszystkich podpórek, bez ryby i grzybów, byłoby nie do zniesienia. Rozbijamy namiot zawsze w pobliżu, zawsze w oddaleniu, wiedząc, że są ścieżki, na które nigdy nie wkroczymy. Zatem rytuał przeprowadza nas przez naszą rezygnację, przez naszą niegotowość, pozwala pogodzić się doroczną klęską, z porażką o niebo większą niż poplamiony obrus czy eksplozja uszka wpadającego w pełny talerz."
Chochoły (Szostak Wit (właśc. Kot Dobrosław))


"W wigilię świąt Bożego Narodzenia Frau Shmidt wybrała się do brata, aby mieć już przedsmak świątecznego posiłku. Zapowiedziała, że po powrocie ma zamiar wziąć kąpiel - aby oczyścić ciało, zanim podczas pasterki przyjdzie kolej na duszę. Anna miała wszystko przygotować i na piecu węglowym w kuchni zagotować wielki gar wody. Zrobiło się już ciemno, gdy nieoczekiwanie zabrzmiał dzwonek do drzwi. Przed drzwiami stała kobieta, przyciskająca do siebie płaczące, zawinięte w szmatki niemowlę; wydawało się, że zaraz z wycieńczenia osunie się na próg. Anna chwyciła ją, zaprowadziła do kuchni i wzięła od niej dziecko, które cuchnęło tak, jakby nie było przewinięte od kilku tygodni. Kątem oka dostrzegła parujący garnek i balię - wszystko było przygotowane dla gnädige Frau. Bez namysłu napełniła balię, rozebrała dziecko i wyrzuciła cuchnące szmaty na korytarz. Umywszy dziecko, owinęła je we flanelowy kocyk. En passant dała matce kanapkę, gotowany ziemniak i kubek czarnej kawy. Nikt nie wypowiedział ani słowa, wszystko odbyło się w pośpiechu, jako łańcuch logicznie po sobie następujących czynności - w obliczu nieustannie grożącego niebezpieczeństwa pojawienia się widma Frau Schmidt, która w każdej chwili mogła wrócić do domu. Co teraz, zapytywała się Anna gorączkowo, dokąd powinny się udać? Klasztor! Zakonnice, anioły bezinteresowności! Narzuciła na siebie płaszcz i zaprowadziła matkę z dzieckiem do urszulanek, a te z zapałem się nimi zajęły. W drodze powrotnej ogarnęło ją miłe uczucie synchroniczności: była wigilia Bożego Narodzenia i w gospodzie nie starczyło miejsca! Ponad gruzami Trewiru niebo było usiane gwiazdami, w dole ona maszerowała w swoich nowych butach. Wszystko trwało w absolutnej równowadze - przez chwilę.
Wróciła do domu równocześnie ze swoją pracodawczynią. Gdy okazało się, że zamiast ciepłej kąpieli czeka na nią balia wypełniona brudną wodą, nauczycielka wpadła we wściekłość. Groteskowym gestem wyrzuciła w górę ramiona, a na Annę spadła powódź oskarżeń.
- Chwileczkę - udało jej się wtrącić - postawię na ogniu nowy garnek, wszystko uprzątnę i gotowe.
Frau Schmidt uspokoiła się dopiero wówczas, gdy został przywrócony porządek i obraz kuchni w pełni zgodził się z obrazem, jaki wyobrażała sobie, gdy zaróżowiona i syta szła w stronę domu.
Podczas pasterki, pachnąca mydłem i krochmalem, siedziała w ławce kościelnej, śpiewając, wiwatując i modląc się, aż miło było patrzeć. Tym samym głosem, który tak dobrze się sprawdzał w kanonadach przekleństw, operowała z zapamiętaniem, na podobieństwo anioła bożego. Anna przyglądała się jej ze stoickim spokojem. W drodze do domu Frau Schmidt rzekła:
- Wciąż jeszcze nie rozumiem, jak mogłaś wprowadzić do mojego domu tak brudną babę i tak brudne dziecko.
Anna przystanęła, spojrzała jej prosto w oczy i łagodnym głosem przytoczyła słowa, które dopiero co wypowiedział pastor:
- ...ponieważ nie było dla nich miejsca w gospodzie... i Maria urodziła swego pierworodnego syna w stajence... owinęła go w pieluszki i położyła w żłobku...
- Chce się pani wymigać od tego przy pomocy gry słów... - odrzekła nauczycielka opryskliwie, ruszając dalej. A jednak Anna otrzymała prezent gwiazdkowy. Nie ciepłe skarpetki, nie sweter, nie mleko lub mięso, lecz książeczkę do nabożeństwa po łacinie: Sacramentaria, Lectionarum i Graduale - ukryta aluzja do tego, że w sferze religijnej Anna musi się jeszcze wiele nauczyć."
Bliźniaczki (Loo Tessa de (właśc. Duyvené de Wit Johanna Martina))


" - Czy u was na wsi chodzili na pasterkę? - spytała ją, pogrążona także w rozmyślaniach o domu Ala.
- Naturalnie, cała wieś jechała lub szła do sąsiedniego miasteczka, w którym był parafialny kościół, a nas mama zabierała sankami. A u was, czy zostawiało się jedno wolne miejsce przy stole wigilijnym?
- Zawsze, a mamusia mówiła, że ten zwyczaj powstał dlatego, by od chwili, w której Chrystus urodził się dla zbawienia świata, wszyscy ludzie byli sobie braćmi, by żadnego głodnego lub pragnącego nie odepchnięto od drzwi, serca i stołu swojego.
Basia przerwała robotę i westchnęła. Z rozpaczą pomyślała, że już nigdy nie będzie miała takich szczęśliwych świąt Bożego Narodzenia, że nigdy matczyne ręce nie splotą jej warkoczy i że nigdy już nie będzie mogła przypaść do kolan mamy i patrzeć w jej dobre oczy. Coraz ciężej było jej na sercu. Wigilia - mój Boże - dziesięć osób zasiadało u nich do stołu: babka, dziadek, mama, ojciec, ciotka z mężem i dwojgiem dzieci, wujek i ona. Babcia brała opłatek i dzieliła się nim z wszystkimi. Jakże byli wtedy wszyscy pewni, życząc sobie wzajemnie zdrowia, szczęścia, pociechy z dzieci, że za rok spotkają się znowu przy tym samym stole. Któż mógł przeczuć, że któregoś dnia przyjdzie rozbestwiona sowiecka banda, wywlecze za włosy babkę staruszkę i matkę i poderżnie im gardła z takim spokojem, z jakim kucharka podrzyna kury. Że ojca uderzą polanem w głowę, śmiejąc się, aż mózg rozpryśnie się na wszystkie strony. - Natie, pamieszczyki, - krzyczeli. Z rąk tej dziczy wyrwał ją wówczas stary fornal i tak, jedyna ocalała. Razem z poczciwą rodziną fornalską wywieźli ją do Rosji - tam trochę z nich poumierało, reszta pogubiła się i tak została w końcu sama sierota w obcym, strasznym kraju. Przymknęła oczy. Nie, nie, nie mogła już o tym myśleć.
Zaczęła zastanawiać się nad tym, że właściwie bardziej od samych świąt, lubiła nastrój przedświąteczny, kiedy to zapach drzewka napełniał mieszkanie, a szelest bibułek, w które owijano prezenty, budził ciekawość.
- Znowu zaglądasz - przeganiała ją, śmiejąc się matka - to na jutro, to na jutro - mówiła - dzisiaj tego nie wolno ruszać.
Potem ubierały razem wielką choinkę, dla folwarcznych i wioskowych dzieci, które zbierały się we dworze w pierwszy dzień świąt, na kolędy i po podarki. Chłopcy wioskowi przychodzili z szopką przez siebie robioną, a asystował im oczywiście anioł, diabeł, Żyd i Herod, ślicznie śpiewali i komicznie się przekrzywiali, a mama kładła im w czapkę złote, a na drogę dawała krążek kiełbasy i kawał babki."
Tułacze dzieci (Tyszkiewicz Maria Anna (pseud. Hort Weronika lub Ordonówna Hanka))

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 872
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Raptusiewicz 23.12.2015 21:56 napisał(a):
Odpowiedź na: "Trwaliśmy w tym rytuale,... | Rbit
Ciekawy ten Szostak, jakos nigdy wcześniej nie zwrócił mojej uwagi. Sprawdzę. :)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: