To pierwsza taka publikacja w Polsce. Z całej norweskiej literatury faktu wybraliśmy najważniejsze i najciekawsze zapisy świadków historii tego kraju w XX wieku. Zabierają tu głos nobliści, politycy, społecznicy oraz zwykli ludzie – którzy znaleźli się w czasie i miejscu najważniejszym dla Norwegii i umieli o tym opowiedzieć. Jest to nie tylko zapis norweskiej historii, ale także opowieść o kulturze, tradycji i codzienności Norwegów.
Książka powstała, by pokazać polskim czytelnikom prawdziwy, barwny obraz Norwegii, jej historii i ludzi przez bezpośrednie zapisy – dzienniki, wspomnienia, listy. Teksty źródłowe opatrzono komentarzami i uzupełniono ponad 100 zdjęciami z całego XX wieku.
Sigrid Undset (pisarka, noblistka):
"My, Norwegowie, staliśmy się spokojnym narodem. Sprawiła to nasza pozycja historyczna, więc nie ma tu właściwie powodu do pochwał. Jednak kraj, który posiadamy, leży na obrzeżach Europy, jest nieproporcjonalnie duży i długi, ale jedynie dziesięć procent powierzchni Norwegii nadaje się pod uprawę, reszta to jałowa skała. I jest nas tylko trzy miliony, by zarządzać tym trudnym, ciężkim terenem. Nic dziwnego, że zawsze woleliśmy poświęcać swe siły, aby ratować drogocenne życie ludzkie, niż by je niszczyć".
Einar Gerhardsen (premier Norwegii):
"To był rok 1905. Ojciec został powołany do wojska i miał iść na wojnę. Dostał przydział do twierdzy Kongsvinger, na granicy ze Szwecją. Wczesnym rankiem pewnego zimnego jesiennego dnia odjechał pociągiem z Dworca Wschodniego. Towarzyszyłem matce, która poszła go odprowadzić. Na dworcu było mnóstwo ludzi stojących wzdłuż wagonów. Odjeżdżający dorośli mężczyźni wchodzili stopniowo do pociągu i zaraz potem wychylali się przez okno w przedziale. Na peronach zostawały młode kobiety i dzieci. Wszyscy zachowywali powagę, ale nie widziałem, żeby ktoś płakał. Pożegnaliśmy się prostym uściskiem dłoni. Kiedy długi pociąg ruszył, machano do siebie – na norweską modłę – dyskretnie. Potem eszelon zniknął, a kobiety i dzieci w ciszy rozeszły się do swoich spraw.
Wszyscy ci, którzy odjechali, wrócili. Nie doszło do wojny, nie było poległych. Natomiast było referendum na temat monarchii bądź republiki. Monarchia zwyciężyła przeważającą większością głosów. Nadszedł wybór Króla i wielkie święto, kiedy nowy monarcha zjechał. Ojciec głosował za republiką, a ja naturalnie przyjąłem, że jego zdanie jest słuszne.
Moje republikańskie przekonania nie były jednak zbyt ugruntowane, tego dnia bowiem, kiedy do miasta przyjechał Król, nagle znalazłem się na placu przed królewskim pałacem razem z tysiącami wiwatujących ludzi. Szczególnie głośno rozległy się wiwaty, kiedy Król z Królową pojawili się na pałacowym balkonie. Czułem się dość niepozorny w otoczeniu tych wszystkich ludzi dużo wyższych ode mnie. Niemniej tego wieczoru należałem do tych wielu, którzy brali udział w powitaniu Króla.
Potem powlokłem się samotnie do domu na Hammersborgu. Nie pamiętam, o czym wtedy myślałem. Jednego jestem pewien – nie śniłem nawet, że pewnego dnia w dalekiej przyszłości zasiądę w radzie tego Króla".
Maria Quisling (żona Vidkuna Quislinga):
"Kiedy mówił o swoich rodzinnych stronach i ojczyźnie, tak odległej, oczyma wyobraźni widziałam niesamowity kraj pełen przeciwieństw natury, z zorzą polarną i słońcem o północy, fiordami i górami, lasami i wodospadami, dziki kraj, który był tak żyzny, że mógłby wyżywić wielokrotnie większą liczbę ludności. W tym kraju rozciągniętym nad morzem na północnym-zachodzie mieszkały tylko trzy miliony mieszkańców, a to dlatego, że Norwegowie od lat opuszczali swoją ojczyznę. W krajach, w których się osiedlali, zawsze byli zalążkiem kultury. Byli sprawni, spolegliwi i bardziej wytrzymali niż inne narody i mieli we krwi nieprzeciętne zdolności intelektualne. Żaden inny naród nie miał tak wielu wybitnych naukowców i artystów w przeliczeniu na liczbę ludności.
Wymieniał tych wybitnych Norwegów od czasów najdawniejszych aż do współczesnych, tylko dwóch lub trzech z nich znałam ze słyszenia, między innymi Fridtjofa Nansena. Jego oczy błyszczały, kiedy wymawiał ich nazwiska. Opowiedział też o wielkim królu Olafie świętym, który poprzez swoją śmierć zjednoczył w chrześcijaństwie całą Norwegię i który żonę wziął sobie ze starego królestwa ruskiego, założonego zresztą przez wikingów. Norwescy wodzowie pokonali Olafa, ale mimo wszystko został on królem Norwegii na wieki.
– Od lat Norwegowie sami sprowadzają na siebie nieszczęście poprzez wewnętrzne waśnie i spory. Gdyby udało się ich zebrać wokół jednej idei narodowej i uświadomić im wielkość swojej rasy, staliby się prawdziwym narodem. Mogliby odmienić losy naszej chorej części świata. Bo ich zdolności kreatywne, a przede wszystkim poczucie sprawiedliwości, są silniejsze niż u innych narodów. Nie bez przyczyny to Norwegowie założyli pierwszy w Europie parlament – ting. Zawsze byli narodem wolnym".
Kjell Arild Pollestad (ksiądz katolicki, działacz społeczny):
"Po raz pierwszy w życiu mam na utrzymaniu rodzinę. Afgański lekarz Zapadsah Nuri (muzułmanin i komunista), jego polska żona Edyta (katoliczka, jest położną) oraz ich dzieci: Adam, Tomasz i Marta mieszkają teraz w naszych salkach parafialnych, od kiedy odmówiono im przyznania azylu w Norwegii. Przyjechali tutaj, ponieważ życie w Polsce stało się dla nich nie do zniesienia. Cała historia zaczęła się od tego, że reżim komunistyczny w Afganistanie wysłał doktora Nuriego na studia medyczne do Polski. Problemy zaczęły się, kiedy lekarz się ożenił i zaczął pracować. Rodzina Edyty nie mogła zaakceptować muzułmańskiego zięcia, który dodatkowo jest komunistą. Proboszcz odmówił jej komunii, na ścianach ich domu wypisywano przekleństwa, dzieci były prześladowane w szkole – ogólnie cała ta opowieść jest dość smutna. Dlatego sądzili, że lepiej będzie im się żyło w kraju, w którym brakuje zarówno lekarzy, jak i położnych. Tak trafili do Norwegii.
Oczywiście można powątpiewać w takie opowieści. Mnie dane było poznać Polskę jako najbardziej gościnny kraj, jaki kiedykolwiek odwiedziłem.
21 października 1994".
[Wydawnictwo Ośrodka KARTA, 2016]