Dodany: 02.06.2009 14:51|Autor: verdiana
Książka z Pogranicza
Sięgając po tę książkę, nie wiedziałam, że to będzie biografia. Nie przeczytałam opisu na okładce, to nazwisko autorki (byłej dyrektorki Zachęty) sprawiło, że zwróciłam na książkę uwagę, i spodziewałam się raczej esejów o sztuce (których autorka wiele popełniła). Nie przeczytałam opisu nawet przed zagłębieniem się w tekst. I może zaskoczenie było istotnym elementem mojego czytania – nie dostałam erudycyjnych szkiców o sztuce, tylko osobistą opowieść kogoś, kto bardzo szybko stał mi się bliski.
„Proszę bardzo” trudno przyporządkować jednemu gatunkowi; to gatunek pograniczny. Sprawozdanie z odkrywania swoich korzeni; reportaż z poszukiwań zaginionego syna; bardzo szczera spowiedź, ekspiacyjny wręcz pamiętnik; mam wrażenie, że także autoterapia, wychodzenie z bolesnej traumy, z wielu traum, z bólu, z depresji, wyciąganie zadr spod paznokci. Wreszcie: próba odpowiedzenia sobie na pytanie, „dlaczego zrobiłam swemu dziecku to wszystko, co się określa mianem toksycznego wychowania”[1].
Krewni Andy Rottenberg, rozpierzchnięci po całym świecie, po wielu religiach, tradycjach, narodowościach, składają się na mozaikę tożsamości autorki. „Krewni po kądzieli należeli do rosyjskiego mieszczaństwa i chodzili do cerkwi. Babka ze strony ojca była ortodoksyjną Żydówką, ale już jej syn kontestował tradycję”[2]. Rottenberg tropiąca ślady swojej rodzinnej przeszłości i kreśląca drzewo genealogiczne przypomina mi Andrew Tarnowskiego, z tą tylko różnicą, że Tarnowskiego po prostu się lubi, Rottenberg – staje się ludzka i bliska. „Nie potrafię artykułować przeszłości: odtwarzać faktów, rekonstruować myśli, opowiadać o uczuciach”[3], pisze, ale fakty, myśli i uczucia mówią do czytelnika ze stron książki. I stają się bagażem tak ciężkim, że trudno go dźwigać. To nie jest książka lekka, łatwa i przyjemna. Tu nie ma zabawnych anegdot z życia przodków.
Najmocniej na czytającego oddziałują fragmenty najbardziej osobiste, emocje pulsują pod powierzchnią słów jak gejzery, nawet jeśli Rottenberg ich nie nazywa. Okazuje się, że osoby „ze świecznika” mają normalne życie i doświadczają w nim normalnych tragedii. Jak każdy. I nie dostają żadnych taryf ulgowych, mimo że są rozpoznawalne. Kiedy autorce w niewyjaśnionych okolicznościach ginie syn, na jedyną prawdziwą pomoc może liczyć wyłącznie ze strony bliskich. I tak jak reszta szarych obywateli zmuszona jest do użerania się z niemrawą, niekompetentną policją. Bólu i depresji też nikt z jej barków cudownie nie zdejmie – musi to przeżyć sama. „Proszę bardzo” wydaje mi się lekarstwem na cierpienie, podobnie zresztą jak poszukiwanie przodków – właśnie wtedy, kiedy ponosi się stratę największą: stratę jedynego dziecka. Tropienie korzeni odwraca myśli, daje chwilę oddechu, na moment wyłącza stres.
Rottenberg jawiła mi się dotąd jako niedostępna. Odizolowana za grubą ścianą dymu papierosowego. Uniesiona ręka z nieodłącznym papierosem – jak tarcza, „noli me tangere”. Ta książka zniosła granicę między czytelnikiem a piszącą. Nie ma już tarczy. Jest bliskość, aż do czułości, chociaż nie odważyłam się na żaden gest współ-odczuwania, kiedy autorka podpisywała mi się w książce na targach. Pękła też granica między dziennikiem a autobiografią, terapią a genealogią. Jest napisana piękną, wykwintną wręcz, polszczyzną książka z Pogranicza.
---
[1] Anda Rottenberg, „Proszę bardzo”, wyd. WAB, 2009, s. 12.
[2] Ibidem, nota na okładce.
[3] Ibidem, s. 13.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.