Wydaje mi się, że na jej nieszczęście, przeczytałem tę książkę w nieodpowiednim momencie. Mianowice po lekturze między innymi „Nieznośniej lekkości bytu” Kundery, „Braci Karamazow” Dostojewskiego i „Poszukiwania straconego czasu” Prousta. Poza tym, po przeczytaniu komentarzy w Internecie i zapoznaniu się z notą wydawcy głoszącą, że Dostojewski i Dickens to ulubieni autorzy Zafóna, nastawiłem się na lekturę wyjątkową, wielopłaszczyznową, poruszającą, godną dzieł mistrzów powieści. Zapewne to właśnie ten kontekst sprawił, że „Cień wiatru” wydał mi się pozycją dość marną.
Żeby naprawdę obiektywnie ocenić tę książkę, trzeba mianowicie spojrzeć na nią jak na czytadło, nic innego. W tej roli może spełnić się znakomicie. Mamy tutaj całkiem interesującą i wciągającą historię. Zafón potrafi wzbudzić w czytelniku emocje, potrafi go wodzić za nos i zaskakiwać. Trzeba przyznać, że autor ma talent narracyjny. Historia jest dość skomplikowana i wielowątkowa, a jednocześnie zrozumiała i przejrzysta dla odbiorcy. Co do kwestii formy, to trochę mi przeszkadzała maniera Zafóna polegająca na stosowaniu ozdobników formalnych, których, moim zdaniem, było za dużo, a i są one jakieś takie puste, mało ubogacające wyobraźnię czytelnika w szczegóły. Jeśli chodzi o samo zakończenie, uważam je za mało zaskakujące.
Natomiast jeśli chodzi o podłoże moralizatorsko-filozoficzne, które, jak da się odczuć, autor próbuje przemycić, to tutaj sytuacja wygląda gorzej. Po przeczytaniu 1/3 powieści zacząłem się zastanawiać, czy aby nie jest ona przeznaczona dla młodszego czytelnika. Później przeczytałem w biografi Zafóna, że poprzednie cztery jego powieści to książki dla młodzieży. Można by powiedzieć, że w przypadku „Cienia wiatru” autor dał historii „dorosłe opakowanie”, lecz w środku ciągle kryje się „filozofia dla gimnazjalisty” (nie ujmując nic gimnazjalistom, mam tu jedynie na myśli sposób postrzegania otoczenia, który zmienia się z wiekiem, w miarę nabierania doświadczenia). Mamy więc tutaj jednowymiarowe, prawie czarno-białe postacie, dużo niemal dziecięcej naiwności w motywach, które kierują poczynaniami bohaterów i w doświadczanych przez nich uczuciach. Ponadto losy głównego bohatera rozgrywają się na tle wydarzeń historycznych, które, moim zdaniem, są przedstawione sztucznie, jakby z podręcznika historii, co dodatkowo działa na niekorzyść powieści. Należałoby również wspomnieć o przemycanym przez autora, bardziej świadomie lub nie, antyklerykalizmie, miejscami wręcz nachalnym, co zapewne jest odzwierciedleniem znacznego rozprężenia moralnego i rosnącej niechęci do Kościoła całego hiszpańskiego społeczeństwa, w którym wychowywał się przecież Zafón.
Może się czepiam, ale jeden fakt przedstawiony w książce wymaga sprostowania. Mianowicie u Beatriz ciąża zostaje zdiagnozowana 10 dni (maksymalnie) po współżyciu, co w owym czasie nie było możliwe. Był to okres, w którym dopiero co odkryto możliwość wykorzystania wzrostu poziomu gonadotropiny kosmówkowej w diagnozowaniu ciąży (popularne dziś testy domowe), a również w badaniu fizykalnym na pewno po 10 dniach nie ma możliwości zdiagnozowania ciąży. Może to szczegół, ale jakoś utkwił mi w pamięci.
Podsumowując muszę stwierdzić, że dla mnie czas spędzony z „Cieniem wiatru” był czasem straconym. Niestety, coraz trudniej jest trafić na dobrą współczesną literaturę, szczególnie jeśli przy wyborze kierujemy się opiniami zasypującymi internetowe fora. Chyba wrócę do klasyki, do książek, które odstały swoje na półce, potwierdzając swoją wartość zainteresowaniem kolejnych pokoleń czytelników.